Pożegnanie z Panamá City (14.03.2014)
Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i po śniadaniu musieliśmy opuścić naszą małą wysepkę. Jednak, nie mogliśmy odmówić sobie pożegnalnej kąpieli i, zamiast zająć się pakowaniem, wskoczyliśmy na chwilkę do wody. Gluś, w masce i z rurką, pożegnał się nawet z rybkami i naszą rafką.
Zapomniałem Wam napisać, że Gluś odnalazł na Wyspie Iguany nowego przyjaciela, o którego teraz stale się troszczy. Na wyspie nawet z nim spał, gdyż każdy z nas miał tam swoje osobne łóżko. Później chciał to kontynuować, ale ze względu na opory Bromby, musiał z tego pomysłu zrezygnować. Przyjaciel Glusia został nazwany Małym Glusiem i od teraz w naszej drużynie są dwa Glusie: Duży i Mały. Aby sobie nieco ulżyć w mej doli kronikarza, na tym blogu będę pisał "Gluś", gdy mowa będzie o Dużym Glusiu, a "Mały Gluś", gdy będę wspominał o nowym przyjacielu Dużego Glusia.
Pewnie ciekawi Was, któż to taki? Mógłbym zorganizować konkurs, nawet z jakimiś cennymi nagrodami, ale pewnie i tak nikt nie zgadłby któż to taki. Otóż Mały Gluś to mały, zielony i niewyrośnięty orzech kokosowy. Drzewa na naszej wyspie to palmy kokosowe i czego, jak czego, ale orzechów nie brakowało. Trzeba było nawet uważać, aby jakimś nie oberwać. Gdy szedłem raz z Brombą, jeden taki spadł kilka metrów od nas i uświadomił nam, że z takim spadającym kokosem żartów nie ma. Później dokładnie obserwowaliśmy, czy aby nie leżymy pod jakąś palmą, która mogłaby nam zrobić niemiłego psikusa. Dzięki temu z wysp San Blas wróciliśmy cali i zdrowi. Może jedynie nieco spaleni słońcem.
Droga powrotna nie różniła się zbytnio od tej na wyspę. Nie mogło zabraknąć odrobiny chaosu i dezorganizacji, ale koniec końców wróciliśmy do naszego hotelu w mieście Panama. Recepcjonista ponownie chciał nas umieścić na 8 piętrze, ale tym razem zdławiliśmy ten pomysł w zarodku i ponownie trafiliśmy na pierwsze piętro. Tym razem w pokoju nie mieliśmy lodówki, ale internet działał, a to było najważniejsze. Zwłaszcza dla Glusia, który nie mógł się go już doczekać.
Zostawiłem Brombę z Glusiem w hotelu, a sam pojechałem na dworzec Albrook po bilety do Santiago oraz z Santiago do Kostaryki. Skorzystałem wreszcie z transportu publicznego i naszej karty na metrobusy. Na dworzec jechałem około 15 minut, a więc porównywalnie z taksówką. Musiałem jednak wcześniej dojść do przystanku, a to jakieś 300 metrów. Później, już taksówką, pojechałem na pocztę, aby wysłać nasze kartki. Okazuje się, że w Panama City jest tylko jedna poczta. Na dodatek nie ma ani listonoszy ani skrzynek na listy. Znaczki można kupić jedynie na poczcie. Koszt znaczka do Polski nie jest wysoki, gdyż wynosi tylko 45 centów. Poczta, nie dość, że jedyna w mieście, to mała i zaniedbana. W okienku była tylko jedna pani, a kolejka całkiem spora. Listy w Panamie odbiera się samemu na poczcie, ale chyba dużo bardziej popularne są tu usługi firm kurierskich, bo gdyby tak wszyscy mieszkańcy tej blisko milionowej metropolii udawali się na pocztę, aby odebrać swoją korespondencję, to pewnie stałbym w kolejce do końca naszej wyprawy. Na powrót z poczty również wybrałem metrobus, ale nie skojarzyłem, że ulica via España, na którą chciałem dotrzeć jest jednokierunkowa. W efekcie musiałem wysiąść trochę dalej od naszego hotelu, ale dzięki komfortowi jaki daje nawigacja w mojej komórce nie był to żaden problem. Po prostu malutki spacerek w upalnym słońcu ;-)
Wizyta na poczcie zaliczona. Poszedłem na pobliski przystanek metrobusu
i sfotografowałem dla Was typową panamską taksówkę. Chociaż, prawdę mówiąc,
moją uwagę przykuł budynek w tle, sprawiający wrażenie pokolonialnego.
Gdy wróciłem do hotelu, od razu poszliśmy na obiad. Tym razem do pobliskiej pizzerii. Wzięliśmy jedną dużą pizzę na nas trzech i nawet można było się nią najeść, chociaż Gluś nie był do końca przekonany. Wybraliśmy najbardziej wypasioną wersję, ale rewelacji nie było.
Charakterystyczny "świderek" to jeden z najładniejszych,
chociaż stosunkowo niski wieżowiec Panama City.
Zawód sprawił nocą, gdyż nie miał żadnej iluminacji i był kompletnie niewidoczny.
Główna ulica Panama City, czyli via España,
obecnie wzdłuż tej arterii buduje się linię metra.
W tle widać kościół Carmen.
obecnie wzdłuż tej arterii buduje się linię metra.
W tle widać kościół Carmen.
Nie mieliśmy żadnego planu na ten dzień, ale aby go całkowicie nie zmarnować, zaproponowałem wieczorny spacer nad morze. Z naszego hotelu to jakieś dwa kilometry. Wracać mieliśmy już taksówką. Gluś nie był przekonany do tego pomysłu, ale ostatecznie dał się namówić. Nad morze dotarliśmy, ale Panama nocą nas nie urzekła. Liczne tu wieżowce są pozbawione iluminacji i nie prezentują się tak dobrze, jakby mogły. Chyba największym odkryciem z tego nocnego spaceru była sukienka, którą Bromba wypatrzyła w jednym ze sklepów na pobliskiej via España. Bromba nie kupiła jej od razu, lecz dopiero następnego dnia, dorzucając do kompletu buty, które według Glusia są jeszcze ładniejsze niż sukienka. A sukienka jest nie byle jaka, bo na metce ma "Made in USA". Pewnie część z Was będzie miała okazje zobaczyć Brombę w tym nowym stroju. Reszta musi obejść się smakiem ;-)
Zatłoczona Via España. Po prawej stronie widać miejsce budowy metra.
Panama City nocą. Avenida Balboa.
Nadmorska promenada w biznesowej dzielnicy Panama City
z ścieżkami rowerowymi i alejkami do uprawiania joggingu.
Komentarze
Prześlij komentarz