Wielkie Jabłko od nieco innej strony

 Po wczorajszym, dosyć wyczerpującym dniu siedziałem w hotelu aż do 11:00. Nawet dzwonili do mnie z recepcji, aby przypomnieć, że do 11:00 muszę się wyprowadzić. Wstałem o 8:30, ale najpierw poszedłem na śniadanie, które tu było w formie prawdziwego bufetu, a potem zacząłem nadrabiać bloga. Napisałem ile zdążyłem, zdałem pokój i ruszyłem w miasto. Najpierw moją linią metra (E) dojechałem do jej końcowego przystanku, czyli World Trade Center. Chciałem to miejsce zobaczyć za dnia.


W dzień działa spływająca woda. Chyba, że w nocy też działała, a ja tego nie zarejestrowałem. Teraz trudno było tego nie zauważyć, bo wiał dosyć silny wiatr i łatwo było tą wodą oberwać.

Przy nazwiskach części ofiar były kwiaty, flagi lub nawet zdjęcia.

Obszar, jaki zajmuje ten monument jest całkiem spory. Można by w jego miejscu postawić wieżowiec.

One World Trade Center za dnia i od dołu.

Pobliska galeria handlowa - Brookfield Place.

Przez tę galerię dotarłem na nabrzeże.

Z którego było widać Statuę Wolności. World Trade Center jest na południowo zachodnim końcu Manhattanu, stosunkowo blisko miejsca, z którego odpływają promy na Staten Island.

Było ciepło jak na porę roku i sporo ludzi przyszło to biegać lub pospacerować.

Można też było usiąść na nieco wypłowiałej trawie.

Albo pojeździć na rowerze, chociaż w tym miejscu to chyba zabronione. Trochę dalej od linii brzegowej jest ścieżka rowerowa.

Było tak ładnie, że też skusiłem się na rower. 

Chciałem pojeździć pół godziny za $4.99 i dojechać w okolice Central Parku. Niestety jak sprawdziłem, ile czasu już jadę to były 33 minuty. Wtedy doszedłem do wniosku, że pewnie i tak zapłacę za kolejne pół godziny, więc jadę dalej. W efekcie dojechałem na wysokość Harlemu, czyli dużo dalej niż chciałem. Prawdę mówiąc to wcale nie jechało się dobrze. Na początku był bardzo duży ruch. Chciałem pooglądać okolicę, więc nie jechałem szybko, ale to powodowało, że co chwila byłem wyprzedzany. Od czasu do czasu były słupki zwężające ścieżkę i przejścia dla pieszych lub drogi wyjazdowe. Zwalniałem w tych miejscach, a miejscowi ani trochę. Później z kolei zrobiło się chłodniej i przez to też mniej przyjemnie. Na koniec nie mogłem zablokować roweru. Aż zacząłem szukać w aplikacji, jak to zrobić. Okazuje się, że rower ma z przodu metalowy trójkąt, który musi wejść na swoje miejsce, a to oznacza, że trzeba go wsunąć dosyć silnie. Gdy już mi się to udało, to okazało się, że zapłaciłem ponad 17 dolarów, bo po pół godziny była stawka za minutę. Wcześniej czytałem coś o uczciwej stałej stawce. No i była "uczciwa". Co prawda wszystko było szczegółowo opisane, tylko ja czytałem na szybkiego i zrozumiałem to tak jak specjaliści od reklamy chcieli, abym zrozumiał. Ale mówi się trudno. Po czasie myślę, że i tak było warto.

Aby wydostać się ze ścieżki trzeba było wdrapać się po takich schodach na górę. To już sama końcówka. 

Grób - pomnik generała Granta.

Trochę pochodziłem po okolicy.

Ale zbyt daleko w głąb się nie zapuszczałem.

Tu już nie było turystów, tylko toczyło się normalne życie.

Handel uliczny wyglądał tu gorzej niż w Ameryce Południowej, ale może sprzedawano tu rzeczy używane. Nie wiem, bo tylko przeszedłem obok.

Właściwy Harlem jest tam dalej.

Na tym moście jest stacja kolejowa. Wdrapałem się tam, aby podjechać trochę w stronę Central Parku.

Podjechałem tylko dwa przystanki.

Tutaj te wejścia po schodkach i sutereny przypominają nieco Londyn. Tylko te schody pożarowe nie pasują.

Anglikańska katedra pw. Saint John the Devine, czy Św. Jana Bożego. Zamknięta niestety.

A to już północno zachodni róg Central Parku z pomnikiem Fredericka Douglassa, który walczył z niewolnictwem.

Na początku przywitała mnie szeroka arteria z szybko przejeżdżającymi rowerami.

Dopiero po jej przekroczeniu można było skorzystać ze ścieżek dla spacerowiczów.

W jednym miejscu było kilka stolików piknikowych. Dwa z nich były zajęte. Natchnęło mnie, że mógłbym dojeść tego kurczaka z wczoraj, którego planowałem wyrzucić, ale wciąż miałem go w plecaku. Dalej przeraźliwie słodki. Gdyby chociaż był ostry, ale nic z tego. Tylko cukry. Mimo wszystko zjadłem go. Miałem też wodę, więc mogłem popić i dalej zwiedzać, bo czas goni.

Oprócz utwardzonych alaejek bywają też nieutwardzone. Wiosną i latem jest tu na pewno ładniej, ale nie ma co grymasić i tak mam super pogodę.

Największy zbiornik wodny w parku nosi imię Jacqueline Kennedy Onassis. 


Park jest bardzo rozległy, ale wszędzie będą inni ludzie.

Sporo biegaczy, ale też zwykłych spacerowiczów.

Ładna pogoda i sobota też mogły się przyczynić do tak dużego zainteresowania.

Poniżej kilka zdjęć z Central Parku już bez mojego komentarza.





Sporo tam takich wiewiórek.


Ten obelisk pochodzi z Egiptu i jest zwany Igłą Kleopatr-.y.
Podobny jest w Londynie.

A to polski akcent, który nawet wzbudzał zainteresowanie. Chociażby widoczna grupka robiła sobie przy nim zdjęcie.

To król Władysław Jagiełło.

Dalej poszedłem do mikroskopijnego zameczku o mało oryginalnej Belvedere, czyli po polsku Belweder. Najbardziej nam znany belweder jest w Warszawie, ale na całym świecie jest ich sporo, chociażby belweder we Wiedniu. Wynika to z tego, że nie jest to nazwa własna, a jedynie pojęcie z dziedziny architektury wywodzące się z j. włoskiego i oznaczające "piękny widok".

Oczywiście wszedłem na górę, ale najwyższe piętro było niedostępne dla turystów.

Fragmenty są jakby bardziej dzikie,

Większa wersja ratlerka.

W stawie pływało trochę kaczek.

Fontanna Bethesda.

I taras Bethesda. 

Akurat jakaś śpiewaczka operowa zarabiała tam na chleb i stąd te stojące osoby.

Bethesda, a po polsku Betesda to nazwa biblijnej sadzawki z Jerozolimy. Ta w Nowym Jorku jest bardzo fotogeniczna, ale trzeba by wygonić wszystkich tych ludzi i sprzątnąć podłogę.

W innym miejscu w parku występował też jakiś perkusista: https://photos.app.goo.gl/M5eWtfAmQc29PWrL9

W metrze też występują różni grajkowie.



Jak widać, na wrotkach też można po Central Parku pojeździć.



Blisko południowego końca parku jest spora skała.

Kolejnym miejscem, które chciałem zobaczyć, była hala głównego dworca kolejowego, czyli Grand Central Station. Poniżej trochę widoków z trasy.







A oto hala Grand Central Station, albo bardziej oficjalnie Grand Central Terminal.








Przed nami sklep z produktami z marihuany. Jest ich w Nowym Jorku więcej.


Hala Madison Squere Garden, czyli słynne miejsce, w którym odbywają się koncerty lub inne widowiska.

Wejście do metra, w tym do linii E, którą mógłbym dojechać do hotelu, a także na stację, z której odjeżdża pociąg AirTrain na lotnisko JFK.

Za każdym razem, gdy między ulicami widać było Empire State Building, myślałem sobie, że to ostatnie spojrzenie na ten wieżowiec, po czym o chwili znowu było go gdzieś widać. 

To jedna z nowszych atrakcji Nowego Jorku - High Lane.

To deptak-park, którego trasa biegnie 10 metrów nad ziemią po trasie dawnej linii kolejowej.

Cała trasa ma ponad 2 kilometry.





Mocno wiało, a akurat musiałem iść pod wiatr. Nie było ciężko iść, ale od wiatru robiło się zimno. W planach miałem przejść całą trasę, ale przeszedłem tylko część, bo już zrobiło się późno.

Nie wypadało spóźnić się na samolot do Polski. 

Już nie kombinowałem z autobusem Q10 tylko pojechałem normalnie metrem E do stacji Sutphin Blvd-Archer Av-JFK. Jadąc z lotniska kierujemy się na stację Jamaica, ale jadąc w drugą stronę nie wysiadamy na żadnej stacji mającej Jamaicę w nazwie, ale właśnie na tej, której nazwę podałem powyżej. W pociągu są komunikaty, więc raczej nie sposób się pomylić, ale jest to pewna niekonsekwencja nazewnicza. Na samej stacji też wszystko jest dokładnie oznaczone. Pociąg AirTrain jadący na lotnisko kosztuje $8.50. Warto wiedzieć, z którego terminala odlatuje dana linia, bo terminali jest kilka, a z ogłoszeń wynikało, że powstają dwa nowe. LOT lata z terminala 7. Wcześniej musiałem odwiedzić terminal 4, na którym jest przechowalnia bagażu. Zostawiłem w niej duży plecak. Przechowalnia nie jest tania, bo kosztuje $25 za dobę plus podatek, ale wygoda kosztuje. Pociągi jeżdżące pomiędzy terminalami są już darmowe.

W samolocie lecącym do Warszawy było chyba ponad 30 Chasydów w różnym wieku. Były nawet żony i dzieci, ale już w mniejszej liczbie. Jeden z młodszych Chasydów poprosił mnie o zamianę miejsc. Nie zgodziłbym się normalnie, bo zamiast siedzieć przy korytarzu miałem siedzieć w środku, ale przez wmawianie nam antysemityzmu czułem, że nie mogę odmówić, bo tylko potwierdzę, że Polacy to jednak antysemici. Tych zmian w całym samolocie robili pełno, chodząc w tę i we w tę, czy przekładając walizki i inne tobołki z jednego schowka do drugiego. Część ludzi już głośno wyrażała niezadowolenie. Po starcie też chodzili do siebie i nawet odprawiali modlitwy zakładając specjalne chusty. Swoją drogą, to żaden z nich nie miał rysów twarzy, które u nas uważa się za żydowskie i gdyby nie charakterystyczne fryzury to kompletnie nie można by powiedzieć, że są to Żydzi. W wyniku zamiany miejsc miałem dostać koszerny posiłek, ale odmówiłem, bo później jeden z bogobojnych Żydów nie miałby co jeść.

Więcej nie wiem, bo po obejrzeniu polskiego filmu "Jutro pójdziemy do kina" zasnąłem i obudziłem się na godzinę przed lądowaniem. Może nawet spałbym dalej, ale podawano ostatni posiłek i zapytano, czy go chcę. Tym razem nie lecieliśmy Dreamlinerem LOT-u, lecz starszym Boeingem 777-200ER należącym do portugalskiego przewoźnika EuroAtlantic Airlines. Piloci byli od nich, ale polska była załoga pokładowa. Z jednym wyjątkiem, jak się okazało, bo mówię do jednego po polsku, że chciałbym herbatę, a on wielkie oczy i tylko stwierdził "English please". Dreamlinery mają na pewno lepszy system inforozrywki.
Chasydzi w samolocie do Warszawy.
Chwilę później było ich więcej, ale nie wyciągnąłem sobie kabla do ładowania, więc wyłączyłem telefon, aby oszczędzać baterię.

To już lot z Warszawy do Gdańska. Przez cały czas mieliśmy pod sobą chmury.






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!