Flora i fauna Tortugero oraz przyjemny karaibski chillout (25.03.2014)

Pobudkę mieliśmy wczesną, aby o 6:00 być na miejscu zbiórki przed czekającą nas wycieczką po kanałach rzecznych Parku Narodowego Tortuguero. Nie było to daleko, najwyżej jakieś 5 minut od naszego hoteliku. Zresztą tutaj wszędzie jest blisko. Zdążyliśmy na czas i zostaliśmy umieszczeni w jednej z łódek. Wraz z nami wsiadł przewodnik, którego wczoraj spotkaliśmy w La Pavona. Jak się okazało, naprawdę był przewodnikiem. Nasza łódź była stosunkowo niewielka. Poza nami była w niej jeszcze para turystów z Włoch. Nie było silnika tylko wiosła, takie jaki mają kanoe. Głównie wiosłował, siedzący w tyle przewodnik. Od czasu do czasu mu pomagałem, na początku pomagał też Gluś, a gdy już wracaliśmy, zastąpiła go Bromba i dzielnie machała swoim wiosłem.

Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy była przystań przy wejściu do parku. Musieliśmy tam dodatkowo zapłacić za wstęp, zwyczajowe $10 od osoby.

Ciąg dalszy może nastąpi, a może nie. Któż to wie? Chyba tylko Gluś, ale jak zwykle nie chce powiedzieć.

Część opisów pod zdjęciami powstało już na lotnisku w San José, tuż po tym jak zapłaciliśmy niespodziewany podatek wylotowy w wysokości 29 dolarów na osobę. Pozbawiło to nas całej posiadanej gotówki i teraz jesteśmy goli i weseli. To ostatnie nie będzie budzić wątpliwości, gdy przeczytacie opisy do zdjęć. Dodam jeszcze, że nie stosowaliśmy żadnych zakazanych środków wspomagających. Mam tu na myśli przede wszystkim alkohol.

Nasz przewodnik podał angielską nazwę tego ptaka, ale przyznaję, że już jej nie pamiętam.
Wiem tylko tyle, że to drapieżnik. Glusia już nie chcę męczyć o zdradzenie mi jego nazwy.

Stadko ptaków przelatujące nad wodami laguny.

Kwiat kakaowca. Podobny, tylko dużo ładniejszy, Bromba dostała kiedyś w Wenezueli,
gdy razem pływaliśmy po Orinoko.

W przypadku tego ptaszka otrzymałem od Glusia pewne informacje,
którymi mogę się z wami podzielić. Otóż Gluś twierdzi, że to mała kaczka.
Takich dziesięć i mógłby się najeść.

Na tym zdjęciu pewnie niczego nie widzicie. Błąd!
Przyjrzyjcie się dobrze. Coś kryje się w wodzie.
Gluś twierdzi, że to kajman.

Z kolei na tym zdjęciu mamy palmę królewską.
Według Glusia właśnie z liści tej palmy król Julian robi sobie koronę.

Przy tym stoliku spędziliśmy późne popołudnie i wieczór. Było bardzo miło.
Najpierw Bromba, a później Gluś spędzili też trochę czasu w hamaku,
którego rąbek widać po lewej stronie. W restauracji działał internet,
 a nawet były gniazdka, aby podładować komputer.
Do tego smaczne jedzenie i refrescos naturales,
czyli napoje sporządzane z świeżych owoców. Mniam, mniam.

Tajemniczy różowy kwiatek.
Nie chcę już pytać Glusia jak się nazywa, bo już i tak jest trochę nerwowy przez te ciągłe pytania.
Musicie sobie sami poradzić z jego nazwaniem.

Gniazda wikłaczy lub skarpety oszczędnych Kostarykańczyków
zdeponowane w Banku Leśnym.

Jaszczurka. Jeszcze przed chwilą była wielką iguaną, ale przyszedł czarodziej i ją zmniejszył.
Powiększył za to Glusia i teraz nie wiemy, czy zmieści się do samolotu. 

Ulubione owoce Glusia. Stawia je na drugim miejscu zaraz po kaczce.
Jeszcze nie wiemy czy są trujące, ale jakiś osobliwy wpływ na Glusia mają.
Gdy na nie patrzy, to łagodnieje. Niestety, nie zmniejsza się.

Motyla, którego widzicie na tym zdjęciu Gluś prosił o zabranie do Europy.
W zamian oferował mu dwa pyszne zraziki od mamusi. 
Oczywiście zaczął licytację od jednego, ale motyl nie chciał się zgodzić. 
Z kolei trzy zraziki to już było dla Glusia za dużo,
więc negocjacje spełzły na niczym.





W przypadku tego kwiatka Gluś zna tylko nazwę łacińską
i pozwolił mi podzielić się z Wami podzielić tą wiedzą.
Ta nazwa to kwiatella statella.





Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!