Opuszczamy Tenorio i jedziemy pod wulkan Arernal (21.03.2014)

Rano pogoda w Tenorio nie była najlepsza. Jednak nie był to dla nas problem, gdyż wszystko, co było do obejrzenia w tym miejscu, udało nam się zobaczyć już wczoraj. Zatem, po zjedzeniu smacznego śniadanka - wliczonego w cenę pokoju, a właściwie domku ($75), udaliśmy się w kolejne miejsce na naszej mapie podróży.

Nasze auto, bungalow w Rio Celeste Lodge
i droga w nieznane.

Mieliśmy plan, aby tego dnia dotrzeć pod wulkan Arenal i przespacerować się okolicznymi szlakami. Miałem też w planie skorzystanie z jednej z miejscowych atrakcji jaką jest SkyTrek. Jest to wjazd na górę kolejką gondolową, a następnie zjazd na dół na linach. Ta druga część nazywa się zip-line i polega to na tym, że każdy uczestnik ubiera specjalną uprząż i, przypięty do liny rozpiętej pomiędzy dwoma punktami o różnej wysokości, zjeżdża się w dół. Ta atrakcja jest dostępna w wielu miejscach, ale tu wydawała się szczególnie atrakcyjna, chociaż też wyjątkowo droga.


Najdziwniejszy most jaki przyszło nam pokonać w drodze do wulkanu Arenal,
a właściwie to pokonać Glusiowi, gdyż to on siedzi za kierownicą naszej Vitary.

Jednak nie dane było nam skorzystanie z tej atrakcji, bo gdy dotarliśmy na miejsce, to nie było już wolnych miejsc na dzisiaj. Jak się później okazało, mieliśmy szczęście, że nie sprzedano nam biletów, ale nie uprzedzajmy faktów. Ta sama firma oferuje też inne atrakcje. Jest to przejazd wspomnianą wcześniej kolejką gondolową oraz treking, na którego trasie jest kilka stosunkowo długich wiszących mostów, zbudowanych specjalnie dla tej atrakcji. Byliśmy gotowi zdecydować się na wjazd na górę gondolą i zejście szlakiem z mostami, ale okazało się, że te atrakcje się nie łączą i można albo wjechać i zjechać kolejką albo iść na trekking z mostami. Jazda kolejką w górę i w dół wydawała nam się mało ciekawa, a treking wybiła nam z głowy jego wysoka cena. Stąd zdecydowaliśmy się na jazdę w kierunku parku narodowego Arenal i odbycie trekingów po szlakach wytyczonych w okolicy wulkanu. Kilkanaście lat temu była to większa atrakcja, gdyż wulkan był czynny. Jednak i teraz stanowi on punkt obowiązkowy każdego planu podróży po Kostaryce.


Kościół w La Fortuna.

Po drodze zrzedły nam miny, gdyż zaczęło mocno padać i ni zapowiadało się na szybki koniec. Na dodatek niewiele było widać, gdyż wulkan okrywały chmury. W tej sytuacji zdecydowaliśmy się na zawrócenie spod bramy parku i jazdę do La Fortuna, miejscowości stanowiącej bazę wypadową okolic Arenal i chyba jedno z najbardziej turystycznych miejsc w Kostaryce.

Ma to swoje plusy i minusy. Plus to niewątpliwie rozwinięta baza hotelowa. Wybrałem Arenal Rabfer, kierując się wskazówkami z przewodnika Lonely Planet. Cena była wyższa niż to podawano w przewodniku, ale hotel wyglądał ładnie, więc zdecydowaliśmy się zostać. W hotelu był internet oraz ładny basen. Z tego drugiego skorzystał tylko Gluś, ale dopiero następnego dnia. 

Po zameldowaniu się w hotelu mieliśmy czas wolny. Pochodziliśmy trochę po centrum tego niewielkiego miasteczkach, kupiliśmy kartki pocztowe i znaczki. Znaczki są tu znacznie droższe niż w Panamie, kartki zresztą również. Plusem jest to, że poczta jest w stosunkowo niewielkiej odległości od naszego hotelu i nie trzeba jej szukać, jak to było w Panamie. Wygląda też znacznie lepiej.

Na kolację zrobiliśmy sobie owocową sałatkę. Kupiliśmy w sklepie mango, papaję, kawałek arbuz, kilka bananów oraz jogurt naturalny. Musieliśmy też kupić plastikowy pojemnik, aby było w czym przyrządzić naszą sałatkę. Opłacało się, bo danie wyszło wyśmienite. Już po zmroku poszliśmy z Glusiem na kolejny obchód okolicy. Chodząc po mieście,  w jednym z barów szybkiej obsługi skusiliśmy się na stosunkowo tanie danie w nazywające się Taco Tico. Kosztowało tylko 1000 kolonów, a składało się z rurki z dziwnego ciasta z równie dziwnym nadzieniem oraz mnóstwa poszatkowanej białej kapusty, polanej majonezem i keczupem. Gluś swoją porcję zjadł w całości, a ja rurkę ledwo napocząłem. Zjadłem jedynie trochę kapusty. To było pierwsze danie, które zupełnie mi nie smakowało. Jedynie kapusta była dobra, ale nadmiar sosów zepsuł jej smak. Jak widać, należało poprzestać na naszej sałatce, a nie jeszcze dojadać.

W nocy, gdy wszyscy już spali, popisałem trochę bloga. Jednak czułem się zmęczony i nie szło mi najlepiej, więc w końcu zdecydowałem się iść spać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!