Barcelona ciąg dalszy, czyli powtórka z rozrywki (7.03.2014)

Dzisiejszy dzień oddaliśmy w całości Barcelonie i Barcelona nam podziękowała. Zwłaszcza mi, bo lubi, gdy ją tak co roku odwiedzam i z każdym rokiem stara się bardziej ;-) 

Pewnie dziwicie się, w jakiż to sposób potężne i słynne miasto może wyrazić swoje uczucia jakiemuś przybłędzie z Polski. Otóż może! Pamiętacie, jak wczoraj pisałem o tym, że jest 17 stopni Celsjusza i to za mało na "krótki rękawek"? Okazało się, Barcelona też czyta tego bloga, bo dzisiaj już było 20 stopni w cieniu i można było spacerować w samej koszulce nawet po zachodzie słońca. Przypominam, że mamy początek marca i nawet tutaj takie temperatury nie są normą. Jak tu nie wierzyć w przychylność Barcelony, a nawet coś więcej! ;-)

Carrer d'En Robrador widziana z naszego balkonika.

Wczoraj pisałem, że podróżujemy w trójkę. Z racji, że ten blog jest dostępny publicznie, uznałem, że nie wypada abym ujawniał personalia pozostałych członków mojej ekipy, ale dzisiaj wpadłem na pomysł, że można obejść ten problem wprowadzając pseudonimy i tak kolega zostanie Glusiem, a koleżanka Brombą. Gdyby znalazł się ktoś taki, kto jeszcze pamięta bajkę "Tajemnica szyfru Marabuta" lub książki Macieja Wojtyszki, które były jej pierwowzorem, to ostrzegam, że może być nieco zdziwiony. Okazuje się bowiem, że Gluś poślubił Brombę. Czy to nie dziwne?! Na szczęście wciąż lubi marzyć, tak jak i Bromba dalej chętnie wszystko waży i mierzy ;-)

Bromba i Gluś też już znają Barcelonę. Byli w niej zaledwie o jeden raz mniej niż ja, ale wciąż nie zobaczyli kilku miejsc wartych obejrzenia. Wśród tych miejsc było także odwiedzone wczoraj wzgórze Tibidabo, z kościołem zwieńczonym charakterystyczną figurą Chrystusa o rozpostartych ramionach. Ta świątynia góruje na całą Barceloną i zdecydowanie należy do listy must see in Barcelona. Nazwa Tibidabo wzięła się z łaciny i oznacza "Tobie dam". Po prostu z kościoła na tym wzniesieniu widać tyle, że chyba każdego mogłaby skusić perspektywa, że wszystko to co widzi może być jego, gdy odda jeden głupi pokłon. Z tego wzgórza widać całą Barcelonę, a nie jest to miasto ubogich i gdyby je wycenić, to suma byłaby przeogromna.

Rambla del Raval i jej palmy.

Ale Tibidabo było wczoraj, wspominam o tym, gdyż plan na dzisiejszy dzień polegał na pokazaniu tych miejsc w Barcelonie, które chociaż są tego warte, nie zostały jeszcze odkryte przez Brombę i Glusia. Wśród tych miejsc był park Ciutadella, znany z mojej poprzedniej relacji. Dotarliśmy do niego na piechotę, ale na początek poszliśmy w przeciwnym kierunku, aby przespacerować się, po głównej ulicy naszej dzielnicy, La Rambla del Raval. Ta Rambla jest znacznie krótsza od swojej słynnej siostry, ale też ma swój urok, Obie Ramble to dwie jezdnie pomiędzy którymi znajduje się szeroki deptak. Przy czym na głównej Rambli są to wąskie pasy ruchu, a Rablę del Raval otaczają szersze arterie komunikacyjne. Jednak to nie ulice nas interesują, lecz deptak. Na Rambli del Raval jest on otoczony palmami, w szczytach których znajdują się gniazda ptaków. Hałaśliwych ptaków. I tu zagadka, jakie to ptaki?

Wprawne oko powinno dostrzec papugę ukrytą w koronie tej palmy.
Podpowiem, że papuga jest zielona.

Nie będę czekał na odpowiedzi, bo pewnie nie byłyby liczne, więc zdradzę Wam, że te ptaki to papugi, całkiem spore i całkiem zielone. Przyznajcie, że tego się nie spodziewaliście?!  Muszę jeszcze dodać, że odkrycie to zawdzięczamy Glusiowi, który, jak widać, nie tylko lubi marzyć, ale też obserwować. Kto wie, może każdy marzyciel tak ma ;-)

Z Rambli del Raval udaliśmy się na tę główną, przechodząc po drodze przez wspomnianą wczoraj halę targową La Boqueria. Największe wrażenie zrobiły na nas stoiska z rybami i owocami morza. Były wśród nich takie, których jeszcze nie widzieliśmy, a na dodatek cześć z nich jeszcze się ruszała.

Owoce morza w La Boqueria. 
Oczywiście to tylko mały wycinek tego co można tam znaleźć, do tego raczej bardziej pospolity.
Jeżeli ktoś z Was będzie miał cierpliwość, aby po naszym powrocie obejrzeć wszystkie zdjęcia,
to będzie mógł zobaczyć również te mniej typowe.

Na głównej Rambli odśpiewaliśmy gromkie "Sto lat", bo była ku temu okazja i wkroczyliśmy w wąskie uliczki Dzielnicy Gotyckiej. Na jednym z malutkich placyków wypiliśmy kawę i zjedliśmy po ciastku. Miały być croissanty, ale okazało, się, że ich nie ma i kelner zaproponował magdalenki. Kawa była dobra, ciastko mniej. Zestaw kosztował 6 euro. 

Barcelończycy i turyści na Rambli mieli okazję posłuchać polskiego "Sto lat",
które na cały regulator odśpiewaliśmy dla Bromby.

Uroczy Placa Reial na barcelońskiej Bari Gotic

Tuż obok parku Ciutadella jest barceloński Łuk Triumfalny. Nie jest tak okazały, jak ten paryski, ani nawet ten, który widziałem w Wientian, ale ma swój urok i moim towarzyszom całkiem się spodobał. Aleja przechodząca pod łukiem prowadzi prosto do parku Ciutadella i w końcu do niego dotarliśmy. Park zrobił jeszcze lepsze wrażenie niż łuk, mimo iż nie pokazał się w całej krasie, gdyż drzewa okalające alejki wciąż pozbawione są liści. W parku jest staw, po którym można popływać łódką. Pół godziny kosztuje 6 euro - w przypadku, gdy płyną 2 osoby, a 9 euro, gdy chętnych będzie troje. Jednak nie zdecydowaliśmy się na tę atrakcję i poszliśmy w kierunku najbardziej charakterystycznego miejsca parku, jakim jest bardzo okazała fontanna. Ona także spowodowała zachwyty wśród mojej grupy, ale przyznaję, że są one z wszech miar uzasadnione.

Placa del Rei, na którym akurat trwały jakieś zajęcia szkolne.
To ważne, historyczne miejsce dla Barcelony, więc najprawdopodobniej były to zajęcia z historii.

Barceloński Łuk Triumfalny

Z parku poszliśmy nad morze, niechcący otaczając barcelońskie Zoo, które znajduje się tuż za parkiem Ciutadella. Gluś chciał zobaczyć plażę i zobaczył. Myślę, że nie przeżył rozczarowania, bo plaża w Barcelonie jest piaszczysta, szeroka i długa, czyli dokładnie taka, jaka powinna być idealna plaża. Kąpiących się jeszcze nie było, bo woda wciąż nie jest zbyt ciepła. Posiedzieliśmy tam chwilę, po czym udaliśmy się na obiad do odkrytej przeze mnie wcześniej restauracji La Fonda del Port Olimpic. Przeczytałem o niej w internecie na jednym z forów i przyznaję, że to, co czytałem, okazało się prawdą. Można tam zjeść dobrze i tanio. Menu del Dia kosztuje tylko 10 euro, a nie jest to jakieś byle co, tylko wielodaniowy posiłek, którym na prawdę można się najeść. Na dodatek nie tylko tani, ale, przede wszystkim, bardzo smaczny. W ramach tej ceny jest stały starter, w naszym wypadku była to kremowa zupa i chleb z jakimś nadzieniem. Później pierwsze i drugie danie, każde w przynajmniej pięciu wariantach, do wyboru. Napoje do posiłku były wliczone w cenę, a ich wybór nie ograniczał się do wody, lecz obejmował chociażby wino czy piwo.


Okazała fontanna w parku Ciutadella.

Tryskające wodą smok i gryf to jedne z licznych rzeźb ozdabiających fontannę w parku Ciutadella. 


Gluś zamówił piwo, a my z Brombą wzięliśmy wino. Zdziwiłem się, gdy okazało się, że dostaliśmy całą butelkę. Na dodatek wino było całkiem smaczne. Nie myślcie, że to koniec, bo był jeszcze deser. Także do wyboru. Kelner polecił nam krem kataloński i był to strzał w dziesiątkę, gdyż wszystkim nam zasmakował. Na koniec kelner poczęstował nas kieliszkiem nalewki galicyjskiej, bo jak mówił, sam jest z Galicji. Tego trunku nie było już na liście dań i było to naprawdę miłe. Za tę ucztę zapłaciliśmy 30 euro plus 5 euro napiwku. Restauracja cieszy się sporym powodzeniem, samych kelnerów jest tam kilkudziesięciu, a uwijają się jak w ukropie. Muszę jeszcze dodać, że tak niska cena obowiązuje tylko do 16:00. Później zestaw kosztował już 26 euro. W sobotę i w niedzielę też nie ma tak niskiej ceny. My weszliśmy do restauracji około 15:45, czyli niemalże w ostatniej chwili. Na dodatek nie było to wszystko wyliczone, gdyż nie pamiętałem dokładnie godzin tej promocji. Po prostu dopisało nam szczęście :-)

Barcelońska plaża.

Później, już metrem, pojechaliśmy na Placa Espanya. Tam chciałem pokazać centrum handlowe La Arena, utworzone w miejscu dawnej areny walk byków. Na dachu galerii jest taras widokowy, z którego roztacza się widok na słynną magiczną fontannę. Później Bromba dostała czas wolny i mogła pobaraszkować po sklepach, ale nic nie kupiła. Za to Gluś nabył sobie w oficjalnym sklepie  koszulkę Barcelony. Nie jest to koszulka meczowa, które kosztują od 70 do 85 euro, lecz bawełniana koszulka na co dzień, jednakże wciąż sygnowana przez Nike i z certyfikatem oficjalnego sklepu FC Barcelona. Taka koszulka to koszt 25 euro.

Widok z tarasu centrum handlowego La Arena przy Placa Espanya. 
Przed widocznym w tle pałacem znajduje się słynna barcelońska fontanna.

Później, autobusem pojechaliśmy na Pl. Universitat. Znajduje się tam sklep Lefties, czyli outlet firmy Zara, który ostatnio zaczął też sprzedawać własne serie. Tam już udało się Brombie coś kupić. Także pobliska Bershka okazała się szczęśliwa ;-)

A oto i sam taras widokowy centrum handlowego La Arena.
Poniżej tarasu widokowego znajduje się bieżnia do joggingu. Widzieliśmy nawet jakąś biegaczkę. 

Później spacerkiem udaliśmy się do domu, zahaczając po drodze o Carrefour Express. Kolację mieliśmy już mniej obfitą, bo wszyscy czuliśmy jeszcze sytość po naszym obiedzie. 

Jutro, a dla mnie już dzisiaj, opuszczamy Barcelonę i ruszmy w dalszą podróż. Na początek do Madrytu, a później do Panama City. Pobudka o 5:00 czyli za niecałe 2 godziny. To się wyśpię! ;-)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!