Dzień 16 - La Paz czyli jedno wielkie targowisko (27.04.2013)

Nie spało mi się zbyt dobrze. Hałasy do pierwszej w nocy. Ktoś tak głośno oglądał telewizję. Jeszcze nie położyłem się spać, więc aż tak bardzo mnie to nie stresowało. Za to gdy się już położyłem, to trochę było mi zimno. Może przez to, że mało zjadłem. Tylko śniadanie na Wyspie Słońca i dwa batony musli w autobusie. Gdy wstałem, zrobiłem rozpoznanie w sprawie agencji organizujących zjazd rowerowy słynną Drogą Śmierci. To droga wykuta w zboczu góry o trzy metrowej szerokości, z przepaściami sięgającymi 600 metrów. Oczywiście, o nawierzchni szutrowej. Obecnie jest zamknięta dla ruchu. Znalazłem agencję Vertigo. Blisko, solidnie i dosyć tanio - 480 Bs. Wpłaciłem 150 Bs. zaliczki i umówiłem się na 7:30 jutro. Tylko nie wiadomo, czy coś z tego będzie, bo pierwszą osobą, a minimum to trzy. Zobaczymy.

Później kupiłem takiego rogalo-pieroga z mięsnym farszem za 3,50 Bs. Nazwy nie zapamiętalem. Podobnego jadłem w Puno. Ani ten ani tamten mi nie smakował. Kupiłem 5 bananów za 5 Bs. Dwa razy sok pomarańczowy. Raz za 3 Bs., a drugi za 4 Bs. W tym drugim wypadku było bliżej centrum albo cena z kapelusza. Nie wiem. Usiadłem się na schodach przy głównym placu, czyli Plaza Murillo i zaczepił mnie jakiś pucybut. Tutejsi często noszą kominiarki zasłaniające twarz. Według tego pucybuta, to z powodu dyskryminacji. Ostatecznie zgodziłem się na wyczyszczenie butów za 2 Bs. Były okropnie brudne, a teraz trochę przejrzały. Obiad zjadłem w jakimś barze a la nasze mleczne. Zapłaciłem 10 Bs. za rosół, danie główne i skromną przystawkę.Do tego wziąłem małą colę za 1,5 Bs. Niestety, ciepłą.

Później zacząłem poszukiwania zimnej coli. Chciałem też znaleźć jakiś normalny sklep, taki z cenami. Normalnego sklepu nie znalazłem, ale znalazłem jeden, w którym zobaczyłem lodówkę. Kupiłem tam colę z tej lodówki. Za 600 ml zapłaciłem 3,5 Bs. Sprzedawca uprzedzał mnie, że jest natural a nie fria i rzeczywiście była ciepła. Lodówka zatem stałą tylko do ozdoby. 

Pochodziłem trochę po mieście, które sprawia wrażenie jednego wielkiego targowiska. Jak ktoś lubi chodzić po targu, to zapraszam do La Paz. Będzie w siódmym niebie. Jest tu wszystko. Często są to wąskie specjalizacje. Widziałem jedną Indiankę, jak rozkładała na kocu rozłożonym na chodniku, przeróżne kable połączeniowe. Uporządkowane rodzajami, w równiutkich rzędach.

Już po zmroku poszedłem szukać dworca autobusowego, aby kupić bilet do Puno na poniedziałek rano. Uznałem, że tym razem nie będę kombinował z tańszym transportem, gdyż zależy mi na czasie. Miałem dwie opcje. Przejazd z przesiadką i półtoragodzinnym oczekiwaniem w Copacabanie za 70 Bs. i bezpośredni kurs do Puno, przez inne przejście graniczne, za 110 Bs. Wybrałem to droższe rozwiązanie, gdyż przejazd przez Copacabanę byłby sporo wolniejszy nawet bez tej przesiadki. Z Puno chcę od razu wyruszyć do Arequipy i wolę być szybciej na dworcu.

W drodze na dworzec dałem się skusić na hamburgera z sadzonym jajkiem, kawałkiem steka i cebulką. Do tego pudełko frytek, które tutaj są inne. Przede wszystkim większe, ręcznie wycinane i mają kształt cząstek pomarańczy. Zapłaciłem za to 11,50 Bs. Drogo jak na Boliwię. Później zachciało mi się pić, a w pobliżu akurat nie było sprzedawców napoi, chociaż wydaje się, że są na każdym kroku. W końcu znalazłem jakąś kobietę, u której kupiłem kolę 500 ml za astronomiczną sumę 5 Bs. Przynajmniej w porównaniu z poprzednimi zakupami tego napoju.

Muszę powiedzieć, że nie urzekło mnie to miasto. Jedyne co mi się podoba, to nocne światła. La Paz położone jest na mocno pagórkowatym terenie, co sprawia, że często jest pod górkę, ale zaletą tego położenia jest widok na morze świateł na okolicznych górkach. Niestety, nie mogłem tego dobrze sfotografować bez statywu.

Poza tym odwiedziłem okoliczne kościoły oraz katedrę. Do większości udało mi się wejść, gdyż trwały akurat nabożeństwa. Kościoły to chyba najciekawszy element architektury. Jest też trochę budynków kolonialnych, ale najczęściej zaniedbanych. Nowe budownictwo jest bez smaku. W jedynej urokliwej uliczce Jaén, spotkałem młodą parę. Spytałem czy też mogę zrobić im zdjęcie. Zgodzili się. Cud, że mnie zrozumieli, bo pomyliły mi się słowa i zamiast "Mogę?" spytałem "Chcę?" Jakbym sam dobrze nie wiedział ;-)

Jeszcze jedna niezbyt miła niespodzianka mnie spotkała. Mój hostel nie pierze rzeczy. Pierwszy raz coś takiego spotkałem. Wziąłem siatkę na miasto, ale też nie znalazłem żadnej pralni. Cóż, jeszcze mam trochę zapasów, a pranie poczeka do Arequipy. Już od Puno we wszystkich kolejnych miejscach nie ma też papieru toaletowego i ręczników. Taki okoliczny standard. Ręcznik i trochę papieru wziąłem z domu, ale dzisiaj kupiłem u jakiejś Indianki dwie rolki za 4 Bs.

Według prognozy pogody, w nocy temperatura w La Paz spadnie do minus 1. Brr...

Ale damy radę! :-)








Mój zamaskowany pucybut





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!