Dzień 11 - Z Santa Teresa przez Cuzco do Puno (22.04.2013)

Wstałem o 6:30, pamiętając o umówionym transporcie do Santa Maria. Niestety, do 7:30 mój transport się nie pojawił. Nie wiem dlaczego, bo facet wyglądał na poważnego. Gdy zajechał jakiś młody chłopaczek i zaproponował transport za 15 soli, to się zgodziłem. Okazało się, że to nie on mnie zawiezie, tylko jego kolega, który robi kursy do Santa Maria w ramach colectivo. Ten, jak mnie tylko zobaczył to chciał 20 soli, ale gdy usłyszał, że stawka jest już ustalona na 15 to ją zaakceptował. Chłopaczek był obrotny, bo w którymś momencie w jego starej Toyocie Corolli kombi siedziało 10 osób: 4 z przodu, w tym jedno dziecko na kolanach, 5 z tyłu, w tym jeden chłopiec ok. 12 letni i jedno dziecko na kolanach, a na dokładkę jedna kobieta w bagażniku wraz jej butlą gazową. Do Santa Maria dojechaliśmy w miarę sprawnie, chociaż droga przypomina osławioną Drogę Śmierci w Boliwii. To wyciosana w zboczu góry szutrówka.

Mój pokój w Santa Teresa, czyli ten w którym nie mogłem spać.
Okno wychodziło na korytarz.

Ledwo wysiadłem w Santa Maria, od razu zostałem przechwycony przez miłą dziewczynę w koszulce Realu Madryt, która zaproponowała mi przejazd do Cuzco za 28 soli. Czytałem, że kombinowany przejazd do Cuzco wychodzi około 50 soli, więc cena wydawała mi się właściwa. Sumując wydatki od stacji Hydroelectrica wyszło mi 48 soli.

Była 8:45 i samochód już czekał. Przejazd miał trwać 4 godziny. Dostałem bilet na przejazd i od razu musiałem zapłacić. W przypadku colectivos, najczęściej płaci się przed wysiadaniem, a nie z góry. W autobusach lokalnych często obowiązuje ta sama zasada. Jak się okazało, miałem jechać na zasadach colectivos, czyli aż zbierze się dostateczna ilość chętnych. Miejsc do zapełnienia było sporo, gdyż podobnie jak w drodze do Ollantaytambo, trafił mi się 12-miejscowy van. Podobnie jak tamten, również marki Hyunday i niemalże nowy. Co ciekawe, oba pojazdy miały spore pęknięcia na przedniej szybie.

Hospodaje El Sun w Santa Teresa. Nigdy więcej!

Okazało się, że bardzo trudno jest im zebrać chętnych, chociaż było aż trzech naganiaczy. Jeden z nich, w którymś momencie zaczął nawet krzyczeć "Cuzco - 15 soli", ale nie pomogło. W międzyczasie przejechał długodystansowy autobus z Quillabamby do Cuzco i jedna Indianka nawet do niego wsiadła. Wcześniej trochę liczyłem na ten autobus, ale nie wiedziałem, czy będzie się zatrzymywał w takiej wiosce, jak Santa Maria. Okazuje się, że się zatrzymuje. W trakcie oczekiwania kupiłem od jakiejś Indianki 5 bananów za 1 sola i to było moje śniadanie.

W oczekiwaniu na wyjazd do Cuzco. Santa Maria przez okno samochodu.

Ostatecznie wyruszyliśmy po trzech godzinach i to też tylko dlatego, że ostatni rząd siedzeń został przerobiony na przestrzeń ładunkową. Sporo ładunków było także na dachu samochodu. Te na tylnym siedzeniu należały do mieszkańca Ollantaytambo o imieniu Noe, który usiadł obok mnie. Jak się okazało, był to straszny gaduła. Co chwila mówił coś do mnie po hiszpańsku i starał się tłumaczyć mi lokalne zwyczaje. Byłem jedynym obcokrajowcem w tym pojeździe. Twierdził, że przez trzy lata chodził z zagranicznymi turystami na kilkunastodniowe trekingi. Pewnie jako jakiś pomocnik lub tragarz, gdyż żadnego języka nie znał. Chociaż głupi nie był. Teraz, gdy syn go prosił, aby pójść w góry, to powiedział mu, że nigdy w życiu. Nawet gdyby mu płacił 10 dolarów za dzień. Po prostu, miał już tego dosyć i powiedział sobie - nigdy więcej. Pytał po kolei wszystkich pasażerów skąd są i tłumaczył mi jak się nazywają mieszkańcy danej miejscowości, np. mieszkaniec Cuzco to Cusqueño itd.

Gdy zobaczył przydrożny krzyż, oznaczający, podobnie jak u nas, że ktoś zginął w wypadku, od razu zaczął omawiać wszystkie lokalne święta. Takich krzyży jest tam sporo. Zaczął od Wszystkich Świętych, później był Dzień Zaduszny, a później reszta świąt. Co jedzą, czy i jak się bawią. Tyle tego było, że nie spamiętałem. Gdy nasz kierowca puścił jakąś piosenkę, to musiał zwrócić mi uwagę, że ta piękna piosenka jest w języku keczua. Kierowca puszczał głównie muzykę nostalgiczną, która mojemu rozmówcy bardzo się podobała. Mówił, że to muzyka z Ayacucho. W Cuzco i okolicach ludzie wolą weselszą muzykę, gdyż lubią się bawić i najchętniej to by się tylko bawili. Gdy przejeżdżaliśmy przez jakiś most, to stwierdził, że jest to most syreni. Lokalni ludzie boją się syren i wrzucają do rzeki kwiaty i inne dary, aby syreny nie sprowadzały na nich nieszczęścia. Ja się prawie nie odzywałem, jedynie potwierdzałem, że rozumiem lub nie. W przypadku tej drugiej odpowiedzi, próbował mi tłumaczyć to samo innymi słowami. Było to miłe, ale ze względu na mój hiszpański, trochę męczące.

Sama droga była dobra. W większości asfaltowa, ale zdarzało się, że w poprzek całkiem dobrej nawierzchni płynęła rzeka, spływająca gdzieś z góry. Najszersza miała chyba z 8 metrów. W kilku miejscach prowadzone były roboty drogowe, związane z koniecznością naprawy dróg. Z reguły obowiązywał wtedy ruch wahadłowy.

Kolejną atrakcją tej przejażdżki było złapanie gumy. Kierowca poprosił do pomocy jednego z pasażerów, młodego chłopaka. Koło zapasowe miał na dachu, co wiązało się z koniecznością odwiązywania i ponownego wiązania wszystkich bambetli.

W Cuzco wysadził mnie na jakichś peryferiach. Chciał wołać taksówkę, ale powiedziałem, że nie potrzebuję. Początkowo chciałem iść na wyczucie, ale ostatecznie uruchomiłem GPS-a i tym sposobem szybko trafiłem w znane mi miejsca. Kierowałem się do mojego hostelu, w którym zostawiłem plecak i rzeczy do prania. Po drodze odwiedziłem jakiś market i kupiłem zapas wody na podróż do Puno oraz jakiś napój do wypicia na teraz. Później kupiłem sobie też hamburgera za 2,5 sola. Gdy dotarłem do hostelu, było już ciemno. Odebrałem swoje rzeczy i pożegnałem się z właścicielką. Męża nie było.

Gdy wyszedłem na ulicę, to akurat ktoś zajechał taksówką. Zapytałem, czy autobusy do Puno odjeżdżają z Terminalu Terrestre i ile chce za kurs na ten terminal. Chciał 5 soli, więc się zgodziłem. Na dworcu autobusowym kupiłem bilet do Puno za 25 soli, w pierwszej firmie przewozowej, jaka mi wpadła w oko. Odjazd miał być o 22:00 i miałem jeszcze sporo czasu. Spacerując po dworcu natrafiłem na Magdę, którą spotkałem w Aguas Calientes. Piotrek siedział gdzieś dalej i pilnował bagaży. Podrzuciłem mu swój plecak i poszedłem pokazać Magdzie, gdzie mają kanapki. Chciała bez mięsną, a pani sprzedająca kanapki upierała się, że kawałki czegoś a la parówka to nie jest mięso. Ostatecznie wzięliśmy tę kanapkę, a kawałki mięsa zjadł Piotr. Później okazało się, że obok siedzi więcej Polaków. Razem było nas ośmiu i wszyscy jechaliśmy do Puno. Tyle, że oni kupili bilety w innej firmie, ale za taką samą kwotę.

Przy okazji rozmów o naszych dalszych planach zwiedzania, podzieliłem się z nimi moją mapką tras w kanionie Colca. Przesyłałem ją przez Bluetooth i nie obyło się bez problemów, ale ostatecznie wszystko się udało. Jedna osoba z tej większej grupy rodaków zwróciła uwagę na moje podobieństwo do Wojtka C., to przyznałem się do dalszego kuzynostwa.

Gdy już był czas wsiadać, to okazało się, że wszyscy jedziemy tym samym autobusem. Na dodatek zajmujemy 8 pierwszych miejsc. Sama podróż była nieprzyjemna, bo zrobiło się strasznie zimno. Miałem polar, czapkę i rękawiczki, a wciąż było mi zimno. Później sprawdzałem pogodę dla tych okolic i temperatura w nocy może spadać nawet do -1 stopnia, a czegoś takiego jak ogrzewanie, w tym autobusie nie było. Na samo wspomnienie dostaję dreszczy. Ja marzłem, a mój wypasiony śpiwór leżał sobie w luku bagażowym.

Komentarze

  1. Fajnie, że J-23 znowu nadaje, bo ta kilkudniowa cisza w eterze była trochę niepokojąca. Sugeruję wstrzemięźliwość spacerową. Zmęczenie jest wrogiem zwiedzania. Po powrocie z wycieczki człowiek sobie patrzy na zdjęcia i myśli: szkoda, że byłem taki zmęczony. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz całkowitą słuszność. Często jesteśmy już zmęczeni z racji samego niedopasowania klimatycznego. Nie trzeba do tego specjalnych wysiłków. Lecz ja staram się zmęczyć maksymalnie i później, na takim Machu Picchu chcę szybko wracać, a nie rozczulać się nad pięknem krajobrazu ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!