Z Salento do Medellín

 Dzisiaj za dużo się nie działo. Miałem dwie opcje bezpośredniego przejazdu z Salento do Medellín, albo rano o 7:30 albo o 11:30. Prawdę mówiąc, żadne z tych połączeń nie było idealne. Pierwsze tak wcześnie, że musiałbym zrezygnować ze śniadania, a drugie tak późne, że do Medellín miałem dotrzeć ok. 18:45, czyli gdy już będzie ciemno i nie będzie sensu wychodzić i zwiedzać. W kolejne dni połączenia były już w korzystniejszych godzinach, ale nie zostanę w Salento, aby poczekać na lepsze połączenie. Zdecydowałem się jechać tym o 11:30 i stąd mniej się działo. Śniadanie było podobne jak ostatnio, ale pani tylko spytała, czy chcę jajecznicę, a już nie z czym, więc nie było con salchicha, czyli bez kawałków frankfurterki. 

Dzień upłynął mi głównie na patrzeniu przez okno autobusu na zmieniający się krajobraz i wyczyny kolumbijskich kierowców.

Niebo nad Salento znowu zachmurzone. Jest zauważalnie mniej ludzi niż w trakcie weekendu. Widać też akcję wielkiego sprzątania i po różnych miejscach leżą góry worków ze śmieciami.

Znowu jakiś kwiatek wpadł mi w oko.

Trochę poleniuchowałem, a później ostatni raz pospacerowałem po Salento, ale około 10:30 już się wymeldowałem i poszedłem na dworzec. Najpierw w dół, a potem w górę. Wczorajszy trekking sprawił, że odczuwam dyskomfort w lewym udzie, gdy schodzę w dół, zwłaszcza po schodach. Chyba jakieś zakwasy się zrobiły w tej nodze. Albo mocniej oberwała, albo jest słabsza.

A na dworzec też jest ostro w dół. Normalnie byłbym zadowolony, ale z tą nogą wolałbym iść pod górkę.

Mój autobus już stoi - drugi od prawej.

Graffiti w Salento jest nieco bardziej infantylne.

Wspomniane wcześniej Dustery, których po Salento też dużo jeździło, ale wszystkie pod marką Renault. Kilka Sandero też widziałem i też pod marką Francuzów.

Nieco prymitywna sztuka dworcowa.

Kupiłem sobie kakao i pan de queso, czyli jakby croissant z serem. Ta kucająca dziewczyna to jeden z przykładów samotnych podróżniczek, których jest sporo. Więcej niż chłopaków. Ta była do tego bardzo młoda i taka wątła, że miała problem wejść z plecakiem do autobusu, gdy trzymała go z przodu. Na dodatek nie wcale nie jechała do Medellín, gdzie zmierza większość turystów, ale do miejscowości o nazwie Armenia, do której nie jechał żaden inny obcokrajowiec.

W autobusie był system rozrywki jak w samolocie. Można było wybrać język angielski, ale filmy i tak były po hiszpańsku. 

Ta kucająca dziewczyna to kolejna samotna podróżniczka i to z Polski. Przyszła zagadywać chłopaka, który chyba był z Izraela, ale bardzo dobrze mówił po Polsku. On z kolei jechał z dwójką kolegów, ale już nie polskojęzycznych. Gdy się do nich odzywał to myślałem, że to mówią po turecku, ale później mówił coś o Nazarecie i w porównaniach padał Izrael, więc chyba stamtąd pochodził. Raczej w Polsce do szkoły nie chodził, bo nie wiedział co to jest Lizbona. Miał mieć tam przesiadkę i mówił Lisbon. Razem z kolegami podróżują już od dłuższego czasu i byli w Brazylii, Argentynie, Peru i może jeszcze w innych miejscach. Oni nie jechali do Medellín, tylko wysiedli w Pereirze.

Swoją drogą, to chyba tylko w Quito nie spotkałem żadnych Polaków. Tak w każdym z miejsc słyszałem rozmowy po polsku. Niekiedy w takich wypadkach mówiłem, że też jestem z Polski i chwilę pogadałem, ale tym razem nie miałem ochoty.

Na obrzeżach Pereiry wypatrzyłem kolejny cyrk. Też całkiem spory. 

Ta kępka roślin to bambus. Spotkałem go tu w różnych miejscach.

Na trasie większość samochodów to duże ciężarówki. Sporo jeździ też motorów, czasem całymi stadami i to nie jeden za drugim, ale po dwóch lub trzech w rzędzie. Trochę jak skutery w Azji.

Jestem pod wrażeniem jakości tutejszych dróg. Są często jak nowe i naprawdę dobrze utrzymane. Malowanie nie jest pościerane, więc muszą go często odświeżać. Jezdnie są równe, bez dziur i kolein. Widziałem w kilku miejscach jak koszą trawę na poboczach. Tak przynajmniej to wygląda na głównych trasach, bo może na bocznych jest gorzej.

Przerwę obiadową mieliśmy w jakimś barze, który chyba był powiązany z firmą z którą jechałem, bo tylko autobusy tej firmy tam stawały. Ceny były wyższe niż w Salento.

To co widać na zdjęciu to arroz con pollo, czyli ryż z kurczakiem. Już częściowo zjedzony. Do tego dostałem trochę frytek i jajko na twardo. Cena 28 zł. Sporo dań kosztowało ponad 40 zł, a był to zwykły bar, gdzie się samemu z tacą chodziło i jeszcze trzeba było ją odnieść na koniec. Jak na taki standard to drożyzna niespotykana. Trzeba było jednak coś zjeść, bo w Medellín będę za późno, aby czegoś szukać.

Mijaliśmy po drodze kilka rzek, jednych szerszych, a innych węższych i bardziej rwących. Był też za Pereirą jeden tunel, który jest tutejszą dumą, bo to ich najdłuższy tunel. Ma 3507 metrów i nazywa się Túnel de Tesalía.

Później zaczęły się coraz bardziej kręte drogi. Kolumbia w tej części to praktycznie same góry i wzniesienia.

Jazda po takich serpentynach może przyprawić o zawał serca. 

Nasz kierowca kilka razy wyprzedzał ciężarówki lewym pasem na podwójnej ciągłej, zupełnie nie widząc co będzie za zakrętem. Inni też tak robili. W którymś momencie były dwa pasy do jazdy w przeciwnym kierunku, a nasz tylko jeden. Miało to sens, bo my jechaliśmy z górki, a z przeciwnej strony pod górkę. Tyle, że wszystkie trzy były zajęte przez samochody jadące w dół, bo jeden chciał wyprzedzić drugiego. Tylko patrzyłem, co się za chwilę stanie. Na szczęcie obyło się bez wypadku. 
W innym miejscu na nieco ostrzejszym łuku leżała wywrócona cysterna. Na szczęście było tam na czym się oprzeć i nie poleciała w dół. Kolejny problem to nie włączanie świateł, gdy się ściemnia. Nawet jeden autobus bez świateł widziałem. Nie było jeszcze całkiem ciemno, ale taka szarówka jest często jeszcze gorsza. 

Dworzec Południowy w Medellín. Oczywiście ogromny.

Z uwagi na porę nie ćwiczyłem jazdy autobusami tylko zamówiłem Ubera.

A to mój aktualny pokój.

Taki trochę artystyczny. Lobby też jest udziwnione, bo wygląda jak sklep z ciuchami.

A taki mam widok z okna.




Dzisiaj, czyli 24 lutego, przypada pierwsza rocznica śmierci mojego przyjaciela Macieja. 
Maciej był recenzentem mojego bloga, wyłapywał mi błędy i nieścisłości.
Sam też prowadził bloga:
Jest tam ślad jego wyjątkowego poczucia humoru.
To zdjęcie pochodzi właśnie z tego bloga i było zrobione na Filipinach. 
Bardzo mu się tam podobało.
 
✝ Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie ✝


Komentarze

  1. Pamiętam Macieja z dzieciństwa - uśmiechniętego i miłego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Już nie przyjedzie do Ciebie na rowerze, a ja nie podyskutuję z nim na różne tematy, którymi się obaj interesowaliśmy. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!