Bogota - już nie tylko z perspektywy lotniska

 
Bogota to chyba światowa stolica graffiti.

Samolot do Bogoty miałem o 10:00, czyli jak to jest tutaj w zwyczaju, godzinę wcześniej otwierają bramkę. Uznałem, że powinienem być na lotnisku o 8:00, a najlepiej o 7:30, bo trudno przewidzieć, ile będą trwały pozostałe lotniskowe operacje. Dlatego już dzień wcześniej zamówiłem sobie Ubera za $24 na 6:30 rano. Jazdy autobusami nie rozważałem, bo to zajęłoby 2 godziny, a taksówka jedzie tylko 55 minut. Niestety, tym samym przepadło mi śniadanie. Mówi się trudno.

Quito żegnało mnie deszczem, ale gdy wsiadałem do Ubera, to nie padało, więc nie zmokłem.

Na lotnisku nic nie zjadłem, bo za bułkę chcieli $11, a za kawę $5. Uznałem to za przesadę. To Quito, a nie Miami. Tutaj takich cen nie ma.

W samolocie miałem trzy wolne miejsca. Po starcie chciałem się przesiąść, ale zasnąłem i nawet nie zauważyłem startu. Później obudził mnie gościu, który zauważył te wolne miejsca i spytał, czy może się usiąść. Wpuściłem go i spałem dalej, więc 1,5h szybko zleciało.

Na lotnisku w Bogocie zaczęły się problemy. 

Najpierw bardzo długo trwała odprawa paszportowa. Znacznie dłużej niż przy wjeździe do USA. Potem okazało się, że na taśmie nie ma mojego plecaka. Czekałem jeszcze trochę, aż w końcu zacząłem szukać potwierdzenia i miejsca, gdzie mogę to zgłosić. Znalazłem to miejsce, a tam stał sobie mój plecak. Jeden problem z głowy, ale jeszcze miałem drugi. Klasyczny brak internetu. Wyłączanie karty nie pomagało. Na szczęście mogłem na pół godziny połączyć się z WiFi lotniskowym. Dzięki temu skontaktowałem się z pomocą Revolut i tam najpierw kazali mi wszystko sprawdzać. Zajęło to tyle czasu, że aż skończył się internet. Na szczęście SMS-em przysłali mi sugestię, aby zrestartować telefon i to rzeczywiście pomogło. Oczywiście chciałem pojechać autobusem, jak to mam w zwyczaju. Tutaj autobusy mają numery, ale to dużo nie pomogło. W internecie znalazłem, że mam jechać darmowym autobusem lotniskowym na inne miejsce, z którego odjeżdżają. Trochę zajęło zanim się w tym połapałem. W internecie wszyscy piszą, że trzeba kupić specjalną kartę, którą później się doładowuje, ale na stronie TransMilenio wyczytałem, że już można płacić kartą. Nie można. Sukces jest ogłoszony i to się liczy. Kupiłem kartę z jednym biletem i przy pomocy tej karty wszedłem na dworzec. Wsiadłem w autobus, który człowiek z internetu polecał i wylądowałem ponownie na lotnisku, a potem ponownie na tej stacji autobusowej. Wtedy uruchomiłem Google'a i on podał inny numer, który podjechał całkiem blisko mojego nowego lokum. Już na lotnisku też Google'a użyłem, ale wtedy proponował zwykłe autobusy, a ja chciałem taki przyspieszony.

To dworzec autobusowy, na który dotarłem za darmo z lotniska. Gdy nie zadziałał mój telefon to chciałem kupić kartę w automacie, na którym jest napisane jak byk, że można w nim kupić kartę, ale jakaś dziewczyna mówi mi, że nie można i że mam iść do kasy. Tam już dostałem kartę i mogłem wejść, a potem iść jakimś labiryntem.

Tak wygląda przystanek Universidad, na który przyjechałem. Te autobusy to taki substytut metra, mają wydzieloną część jezdni i takie zabudowane przystanki z bramkami i obsługą w środku. Moja karta nie zadziałała na wyjście, ale pani z obsługi mnie wypuściła.

Po drodze do hotelu trafiłem na plac poświęcony Gabrielowi Garcii Marquezowi, Nobliście i kolumbijskiej dumie narodowej. 

Gdy się wprowadziłem do pokoju to ruszyłem na miasto. 
Dzielnica nazywa się La Candelaria i jest to najstarsza część Bogoty. 
Miejsce, w którym mam hotel, chociaż to bardziej hostel, nazywa się Las Aguas i jest tu mnóstwo graffiti.

Bliska okolica.

Do pokoju mam po górkę. Dosyć stromą.

Miasto wydaje się lepiej rozwinięte niż Quito.

Jest trochę deptaków, ale wszędzie roi się od handlarzy wszystkim czym się da, ale tutaj każdy ma swoje ruchome stoisko. Część to street food, czy soki, a część to towary przemysłowe.

Przypadkiem trafiłem na główny plac - Plaza de Bolívar z katedrą prymasa Kolumbii - La Catedral Primada de Colombia.



Handlarze na placu Bolivara.

I na ulicy dochodzącej.

Na okładce Forbes lokalna gwiazda - Shakira.
Wszedłem do sklepu, aby kupić coś do picia i ciastka. Strasznie wolno tu się obsługuje klientów.
Wcześniej byłem znowu w KFC, bo byłem już zbyt głodny na eksperymenty,

Później poszedłem kawałek w dół, aż dotarłem do jakiejś głównej ulicy.

Którą też kawałek się przeszedłem.

Po drodze takie klimaty.

Słońce zaczęło wszystko pięknie oświetlać.

Więc wróciłem na plac Bolivara.
Tutaj jest bardzo dużo rowerów i trzeba na nie uważać.


Katedra w słońcu.

Miałem wrażenie, że za drugim razem na placu było już mniej ludzi.

Wybrałem jakąś uliczkę i dla odmiany poszedłem w górę.

Po drodze budynki kolonialne.

I chyba opera, bo obok był hotel, który nazywał się "Przy operze".




Później zacząłem wchodzić w różne uliczki.

Klimat tego miejsca jest całkiem przyjemny.

Chociaż niby całkiem blisko są fawele, na które chciano mi sprzedać wycieczkę z lokalnym przewodnikiem.  













A to mój pokój.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!