Autobusem z Bogoty do Pereiry

Gdy byłem w Polsce, a nawet już w Ekwadorze, to nawet nie wiedziałem, że miasto Pereira w ogóle istnieje, a dzisiaj właśnie tutaj trafiłem. Moim celem jest inna, mniejsza miejscowość, ale o niej będzie jutro. O ile uda mi się do niej dotrzeć.

Dzisiaj pobudkę zrobiłem sobie o 6:00. Autobus do Pereiry miałem o 8:30 i mógłbym pospać nieco dłużej, ale miałem do załatwienia jakieś sprawy związane z pracą i na nie przeznaczyłem godzinę. Okazało się, że uwinąłem się w pół godziny, więc jeszcze trochę poleniuchowałem. Z śniadania zrezygnowałem, bo to przygotowanie go specjalnie dla mnie zbyt długo trwa. Miałem sporą paczkę ciastek, które kiedyś kupiłem i dwie butelki picia, więc byłem przygotowany. Dzień wcześniej zamówiłem sobie Ubera, bilet na autobus też kupiłem przez internet, więc jedynie na dworcu musiałem poszukać właściwego stanowiska. 

Kierowca Ubera przyjechał po mnie Dacią Duster. Muszę przyznać, że Rumunom z tą Dacią się udało. Gdy byłem w zamożnej Danii, to jechałem Dacią Sandero, a teraz na drugim końcu świata też trafiam na samochód tej marki. Wiadomo, że to nie tylko zasługa Rumunów, lecz w dużej części Francuzów z Renault. Myślę jednak, że to Rumuni potrafili dobrze wyczuć rynek i przekonać Francuzów, że takie samochody są potrzebne i znajdą nabywców. Szkoda, że nasz przemysł motoryzacyjny nie miał tyle szczęścia i nie mamy własnej marki, nawet należącej do większego koncernu. Byłby miło jechać samochodem wyprodukowanym w Polsce.

Co do stylu jazdy, to mam wrażenie, że w Bogocie jeździ się bardziej agresywnie niż w Quito. Jest większy bałagan i znacznie rzadziej używa się kierunkowskazów. W każdym razie wolałbym jeździć w Quito.

Droga do Pereiry wiedzie przez góry. Miejscami jest pełna serpentyn i przepaści, ale pozytywnie zaskoczyła mnie jej jakość. Spodziewałem się wąskiej, źle utrzymanej drogi, a tu wszystko wyglądało nowocześnie i jak nowe.

Dworce autobusowe nazywają tutaj terminalami i ten rzeczywiście przypominał terminal lotniskowy.

Był dosyć rozległy, ale dobrze opisany, więc nie miałem problemu, aby odnaleźć firmę, z którą miałem jechać.

Na wszelki wypadek poszedłem jeszcze do kasy spytać, czy ten mój bilet w telefonie jest ok i czy nie potrzebuję jakiegoś na papierze. Pani powiedziała, że to jest już bilet i machnęła ręką, że mam iść. Machnięcie było pomocne, bo wiedziałem, w którą stronę szukać wejścia na stanowiska. Pewnie i bez tego bym je znalazł, ale tak było łatwiej. Na dworcu w pierwszej linii po jednej stronie były kasy, a po drugiej różne punkty gastronomiczne. W linii kas co jakiś czas było wejście do poczekalni danej grupy firm. Na zdjęciu powyżej moja poczekalnia.

A to mój autobus. Nowoczesny i prawie nowy. Fotele też bardzo wygodne. Duże wygodniejsze niż u nas.

Jadąc przez Bogotę mogłem zobaczyć inne dzielnice. Część wyglądała lepiej, a część gorzej. Bardzo dużo jest wysokich wieżowców mieszkalnych. Często takie osiedla są otoczone płotami pod napięciem, niczym w RPA. W jednym miejscu, kilkadziesiąt metrów od takiego osiedla widziałem drugie, z domami głownie z czarnej folii. W kilku miejscach powstawały nowe wieżowce, jak na zdjęciu powyżej.

Po wyjeździe z Bogoty, przez dobre kilkadziesiąt kilometrów, jeśli nie jeszcze dłużej, ciągną się roboty drogowe. Są zwężenia i czasami wahadła. Niesamowite, że na tak długim odcinku. Wtedy pomyślałem, że jak skończą się te przebudowy, to zacznie się wąska dróżka, ale nic z tego. Droga była bardzo dobra, ale często kręta. Dwa pasy w jedną stronę, a ruch w przeciwnym kierunku często puszczony zupełnie inną drogą.

W miejscowości Ibague mieliśmy postój. Kierowca powiedział, że będziemy stali 30 minut i że mogę iść coś zjeść. Skorzystałem z tej okazji. Bar był zorganizowany jak stołówka. Szło się z tacą i mówiło, co chce. Wcześniej, jeszcze bliżej Bogoty, kierowca wpuścił najpierw pana z kanapkami, a później młodą dziewczynę z empanadami, czy czymś podobnym. Nie słyszałem dobrze, bo miałem założone słuchawki. W autobusie niby miało być WiFi, ale nie było. Leciała tylko muzyka, a później jakieś filmy. Przy każdym fotelu były po dwa gniazda USB (duże) i mogłem podładować telefon przy pomocy zakupionego kabla.

Tak to miejscami wyglądało.

Poza dużymi miejscowościami budynki przydrożne wyglądały dosyć biednie.

Całkiem sporo było estakad i przynajmniej dwa tunele, w tym jeden dosyć długi.

Te budynki zawieszone tuż nad przepaścią kojarzyły mi się z Laosem. Tam domy były drewniane, ale chyba wyglądały lepiej niż te tutaj. 

Dachy z blachy falistej to przydrożny standard.

Widoki były cały czas bardzo podobne. Mnóstwo zieleni, czasami jakaś górska rzeka z rwącym nurtem i skałami rwącymi przepływającą wodę.

Czasami wlekliśmy się za jakimiś ciężarówkami, ale kierowca autobus, jak tylko była okazja, to starał się je wyprzedzać. 

Cajamarca. Tu było nawet ładnie, ale to wyjątek.

Chwilami byliśmy tak wysoko, że chmury były na tym samym poziomie, albo nawet niżej.

Przydrożny punkt gastronomiczny.

W jednym miejscu stał cyrk. Całkiem spory, z trzema dużymi namiotami. U nas to już raczej małe cyrki, a tu chyba jeszcze jest to popularna atrakcja.

Po koniec podróży wyciągając telefon wypadła mi moneta lub monety. Znalazłem ją, ale wtedy zdałem sobie sprawę, że nie mam potwierdzenia bagażu. Nie pamiętałem dobrze, gdzie go włożyłem, ani za dobrze jak to wyglądało. Wszystko przetrząsnąłem, ale bez skutku. W końcu się poddałem i uczyłem się jak po hiszpańsku się z tego tłumaczyć. Trochę mnie to zestresowało, bo wiem, że oni poważnie podchodzą do takich kwestii. Prawie przed samą Pereirą spojrzałem jeszcze w szczelinę pomiędzy fotelem a ścianą i tam go znalazłem. Najlepsze, że gdy kierowca chciał mi wydać bagaż to ja miałem swój odcinek, a tego przy plecaku nie było. Kierowca długo szukał, ale w końcu sobie odpuścił i tylko wziął moją część.

Dworzec autobusowy w Pereirze też jest całkiem spory. Chciałem od razu kupić bilet na jutro, ale facet w kasie powiedział, że dopiero jutro mogę go kupić. Ale przynajmniej właściwą kasę namierzyłem, bo mają tu ich kilkadziesiąt. Jazda zajęła 10 godzin, więc zrobiło się ciemno. W internecie czytałem, że jedzie się 8,5 godziny. Wtedy dotarłbym za widnego i mógłbym iść na piechotę, bo do hotelu jest tylko 1,5 km. Jednak po ciemku nie chciałem ryzykować, więc znowu wziąłem Ubera.

To mój aktualny pokój.

Plaza Bolivar w Pereira.
Po wprowadzeniu się, poszedłem jeszcze na miasto. 
Była 19:30, więc już dosyć późno. Ulice nie są tu za bardzo oświetlone, ale główny plac był.

Gdy okrążałem ten plac, to usłyszałem, że jakiś starszy gość rzucił słowo "gringo" i nie patrzył na mnie tylko spojrzał się w bok. Chwilę później, ze strony, w którą patrzył ten facet, podchodzi do mnie jakaś dziewczyna i chce proponować swoje usługi. Szybko ją zbyłem, ale ewidentnie ten gościu był jej alfonsem i skłonił ją do podjęcia próby. 

Chciałem znaleźć sklep, ale nie znalazłem więc wszedłem do jakiegoś baru. Zamówiłem przy ladzie, a dopiero gdy usiadłem to zauważyłem, że mieli tu ekrany jak w McDonald's. Fast food to nie był, bo czekałem ponad 10 minut.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!