Medellín - dwa światy
Trochę się dzisiaj nachodziłem po okolicy bliższej lub dalszej, skorzystałem też z tutejszego nadziemnego metra i kolejki linowej, która prowadzi do odleglejszych dzielnic.
Rzeźba Fernando Botero, artysty urodzonego w Medellín.
Dzień zacząłem od śniadania. Przy okazji trochę narozrabiałem, bo nalewałem sobie soku i myśląc, że zamknąłem kranik zacząłem się rozglądać, a tu mała powódź. Na szczęście obok pani ścierała stoły, więc zawołałem ją na pomoc. Lewe udo dalej mnie pobolewa, gdy schodzę w dół, ale nie ma co grymasić, trzeba zwiedzać.
Śniadanie było w formie pół-bufetu, czyli część można było sobie brać samemu, a cześć była wydawana przez panie z obsługi. Ale pani nie żałowała mi jajecznicy, gdy powiedziałem, że chcę więcej.
Tak wygląda lobby mojego hotelu.
A tak jest na zewnątrz.
Przy windzie stoi kosmonauta.
A tak ten 12-piętrowy hotel wygląda z zewnątrz.
Po przeciwnej stronie jest wejście na uniwersytet.
Dzielnica nazywa się Laureles i jak doczytałem uchodzi za bardzo bezpieczną, drugą po Poblado. Wczoraj nie do końca wiedziałem, gdzie trafiłem, bo hotel wybierałem na podstawie ceny i opinii. Laurales jest trochę tańsze niż Poblado i mniej imprezowe.
Mają tu system rowerów miejskich, ale podobno procedura rejestracji jest trudna. Może bym się podjął, ale za bardzo nie widać dostępnych rowerów.
W Laurales jest sporo zieleni.
Kanał burzowy.
Czas opuścić tę bezpieczną dzielnicę i ruszyć w stronę bardziej ciekawszych miejsc.
Najpierw trzeba pokonać most.
Rzeka nazywa się tak samo jak miasto, czyli Medellín.
Przejście tym chodnikiem pokazało inny obraz Medellín, "zapachy" niczym w Indiach.
Trafiłem na jakiś mostek dla pieszych.
I oczywiście na niego wszedłem.
Po drugiej stronie galerii handlowej trafiłem na metro.
Wykorzystałem tę okazję i kupiłem Cívica kartę z niewielkim doładowaniem, Był automat z językiem angielskim, ale nawet go nie dotknąłem, bo stała przy nim pani z obsługi, która robiła wszystko za mnie.
Szedłem do placu Boltero w dzielnicy La Candelaria, czyli o takiej samej nazwie jak ta i chciałem tym metrem tam podjechać, ale okazało się, że już byłem tak blisko, że wyszedłem na następnej stacji. Bezpośrednio przy placu była następna stacja, ale chciałem się przejść, zwłaszcza, że w metrze był tłok.
Stacja San Antonio. Niestety zaczęło padać. Może bardziej kropić, ale w końcu rozłożyłem parasol, aby nie zmoczyć rzeczy.
Do placu Boltero nie było daleko. Trochę nie miało sensu wsiadanie do tego metra, ale przynajmniej mam już kartę.
Okolica niby nie jest już tak bezpieczna jak Poblado i Laurales, ale bez przesady. Moim zdaniem jest całkiem normalna. Jak czytałem w informacjach, aby wszędzie jeździć Uberem lub taksówkami zamawianymi przez inne aplikacje to łapałem się za głowę.
Pierwsza ze spotkanych rzeźb Boltero. Gdy ktoś ostatnio był Rzymie to też miał okazje zobaczyć kilka rzeźb tego artysty. Pamiętam, że przynajmniej dwie były na placu Pincio, z którego roztacza się piękny widok na Piazza del Poppolo, a w oddali widać też bazylikę Św. Piotra.
W okolicach placu Boltero kwitnie handel.
Ta kopuła to nie kościół, ale centrum kultury.
A to i sam plac Boltero. Za tymi figurami znajduje się Muzeum Antioquia, w którym można zobaczyć m.in. obrazy Fernando Botero.
Pałac kultury, a dokładniej Palacio de la Cultura Rafael Uribe Uribe.
Może dzięki temu, że trochę popadało, nie było tłoku. Na placu miało być sporo proszących o wsparcie i nie mniej kieszonkowców. Mnie tylko jeden chłopak próbował zagadywać i już wyciągał rękę, aby się przywitać, ale go zignorowałem.
Okoliczni sprzedawcy sprzedają miniaturki tych rzeźb.
Styl Botero jest niewątpliwie oryginalny. Rzeźba widoczna po lewej jest nieco starsza i sądząc po tym, że nie jest aż korpulentna, to jego styl dojrzewał.
Fernado Botero zmarł w 2023 roku, więc stosunkowo niedawno.
Rzeźb jest tu sporo. Sfotografowałem tylko część.
Za placem natrafiłem na kościółek. Zajrzałem do niego, ale akurat trwała msza.
No i to rozumiem. Tu można chodzić, a nie po nudnym Laurales. Tu toczy się prawdziwe życie.
Hazard jest tu najwyraźniej legalny, bo to nie pierwsze kasyno, jakie spotkałem.
Bywa wąsko i tłoczno, gdy idzie się pomiędzy straganami, a budynkiem, w którego wnękach często mieszczą się niewielkie stoiska handlowe.
Może do końca nie jest tak bezpiecznie, skoro dużo osób nosi plecak z przodu. Złodzieje muszą grasować. Zauważyłem też, że gdy za kimś idę i ten ktoś to zauważy, to potem co chwila się ogląda. Czasami aż przystaję, aby tego kogoś nie stresować.
Tak to wygląda. W tej okolicy było mnóstwo straganów i sklepów.
Pod estakadą metra jest już luźniej.
Ale ja wracam w tłum.
Nie chcę niczego kupować, więc mogę sobie spokojnie chodzić. Przy zakupach trzeba by pewnie bardziej uważać.
Przypadkiem trafiłem do miejsca zwanego Parque de las Luces, czyli Parku Świateł.
Kawałek dalej rosną sobie bambusy i można przysiąść na ławeczce.
Ale nie ma co za długo siedzieć, trzeba iść dalej.
Tym razem trafiłem na siedzibę władz regionu i miasta.
El Monumento a la Raza, czyli Pomnik Wyścigu.
W tej okolicy wszystko wygląda nowocześnie.
Takie miejsce mogłoby się znaleźć w Europie.
Widać rozmach i poczucie smaku.
Chociaż nie wszędzie można wejść, niekiedy wiszą żółte taśmy. Gdy wszedłem na podest, który widać daleko w tle, to niektóre deski, chyba syntetyczne, mocno się uginały. Było widać też jakieś uszkodzenia.
Zrobiłem kilka zdjęć tego baśniowego Medellín.
W oddali widać to realne, żywe Medellín.
Czas opuścić to miejsce.
I ruszyć w nieznane.
Kładka pieszo-rowerowa. Zerżnęli z Warszawy.
Tu już widać tych mieszkańców, którzy nie wylosowali szczęśliwego losu na loterii życia.
Kierowałem się na kościół, ale później wypatrzyłem stację metra.
Postanowiłem pojechać w kierunku dzielnicy zwanej Comuna 13 (czyta się trese). Dawniej była to najniebezpieczniejsza dzielnica, a teraz zamieniła się w atrakcję turystyczną.
Stacja nazywała się Cisneros i przechodziła przez nią linia metra B. Postanowiłem pojechać do ostatniej stacji, która nazywa się San Javier i z niej ruszyć na piechotę. Miało być jeszcze ok. 25 minut marszu.
Jednak, gdy dotarłem do San Javier to zobaczyłem wagoniki kolejki gondolowej, która jest zintegrowana w ramach transportu miejskiego. Długo się nie zastanawiałem i szybko wsiadłem do jednego z wagoników. Później sprawdziłem, że ta kolejka jest oznaczona literą J i wiedzie do stacji Aurora. Po drodze były też dwie inne stacje. Na drugiej z nich wysiadłem.
Widok ze stacji Vallejuellos.
Zrobiłem dwa zdjęcia i wsiadłem z powrotem, ale już do pustego wagonika.
Stan szyb nie pozwalał na robienie dobrych zdjęć.
Ale widoki były niesamowite. To jest prawdziwe Medellín.
Nagrałem też krótki filmik: https://photos.app.goo.gl/8VCKFTvdgiaVvBNz7
Nie wysiadłem na końcowej stacji, tylko wróciłem na stację San Javier. Doładowałem kartę małą kwotą i bałem się, że jak wyjdę ze stacji to będę musiał zasilić kartę.
Stwierdziłem, że dzielnicę Comuna 13 zostawię sobie na jutro i wsiadłem do metra. Na końcowej stacji jest przynajmniej puste i można usiąść.
Moim kolejnym celem był ten kościół. Widziałem go już wcześniej, bo już byłem na tej stacji, ale wtedy kierowałem się na plac Botero.
Stacja nazywa się San Antonio, więc kościół pewnie też. Wyszedłem w inną stronę niż poprzednio.
I chwilę mi zajęło, zanim dotarłem do kościoła. Z dołu nie widać kopuły i nie ma punktu orientacyjnego. Pojawiła się dopiero, gdy dotarłem do placu San Antonio, na którym znalazłem kolejne rzeźby Botero.
Jedna była uszkodzona. Nie wiem, czy to zabieg artystyczny, czy wandalizm.
Tu były tylko 4 rzeźby, więc wszystkie się załapały na zdjęcie.
Ruszyłem w stronę kościoła.
W środku był dosyć skromny.
Dalej poszedłem kolejną kładką. Tym razem podwieszaną. Na kładce siedziało trochę bezdomnych. Tu widać jednego, ale więcej było na ślimaku, którym schodziło się w dół.
Trafiłem na trochę biedniejsze dzielnice.
Ale nikt się mną nie interesował.
Tu też siedzą ludzie bezdomni.
Znowu kierowałem się na kościół, ale ten był zamknięty.
Poszedłem jeszcze kawałek i zacząłem myśleć o powrocie.
To już w drodze do Laureles.
Kolumbijka z Medellín. Jest tu trochę naprawdę ładnych dziewczyn, ale większość jest zwyczajna.
Idąc za jakimś chłopakiem trafiłem na pieszą kładkę przez rzekę Medellín, w pobliżu której trwają przygotowania do jakiejś imprezy.
W Laureles rzeczywiście jest dużo zieleni.
Nasz największy rodak trafia na znaki drogowe w różnych częściach świata.
Na koniec poszedłem na obiad do knajpy wenezuelskiej, która jest niedaleko mojego hotelu. Danie kosztowało 28 zł, a sok 6,50 zł. Było bardzo smaczne.
Komentarze
Prześlij komentarz