Isla Isabela

Dzień zaczął się dla mnie szybko, bo już o 5:00. Spać poszedłem o 2:00, więc snu nie przedawkowałem. W pokoju zaparzyłem sobie kawę i poszedłem do portu. Zdaniem właścicielki mojego lokum miałem być o 5:40 i o tej godzinie tam byłem, ale to była gruba przesada. Gdybym przyszedł o 6:00, jak mówili w agencji, to też 10 minut musiałbym czekać, ale przynajmniej wiedziałbym gdzie, a tak musiałem się dopytywać. Słyszałem, że tam i że za 15 minut, ale i tak nie bardzo wiedziałem, co i jak. Wszystko przez to, że przed szóstą nie było jeszcze stanowisk, przy których zbierają się pasażerowie. 

Na Isabeli wprost roi się od iguan, chociaż po polsku to nie żadna iguana, lecz legwan morski. Można je spotkać jedynie na wyspach Galapagos, przynajmniej jeśli chodzi o te żyjące na wolności. 

Dopiero około 6:00 na placu przed portem pojawiają się pierwsze stanowiska ze zdjęciami i nazwami łodzi. Ustawiłem się we właściwej kolejce, ale sprawdzanie list i wręczanie zawieszek z nazwą łódki zaczęło się jakieś 10 minut później. Początkowo nie było mnie na liście, ale okazało się, że to była lista na inną łódkę. Na tej właściwej byłem. Później jeszcze kolejka do skanowania bagaży i kolejka do mniejszych łódek, które zawożą na tę większą. Trochę to wszystko trwało i było przesadnie skomplikowane, ale tak sobie to wymyślili i trzeba się dostosować. W kolejce do skanowania bagaży spotkałem Niemców i Japonkę ze snoorkowania. Przypadkowo staliśmy wszyscy w jednej grupie, chociaż później popłynęliśmy innymi łódkami.

Rejs na wyspę Isabela nie był taki zły. Łódź trochę skakała na falach, ale dało się wytrzymać. O dziwo mieli tam darmowe Wi-Fi.

W centrum kadru widać stanowisko mojej łajby.

Ale zanim do niej wsiądę trzeba za $1 popłynąć mniejszą łódką.

Główna łódź nie była zbyt duża, ale dosyć komfortowa. Chociaż ktoś, kto ma chorobę morską mógłby być innego zdania.

Na środku jest wyspa Santa Cruz, od której zacząłem, po lewej Isabela, na której jestem i po prawej San Cristóbal, gdzie jeszcze chcę się dostać.

Trzecia łódka transportuje nas do portu w Puerto Villamil.

Droga z portu do miasta. Olaf, czyli Niemiec będący zarządcą mojego hotelu, miał po mnie przyjechać, ale go nie było, więc poszedłem na piechotę. Tłumaczył się potem, że myślał, że przypłynę późniejszą łodzią. 

Mój pokój.

Widok z balkonu. Na dachu musi być obowiązkowy rozgardiasz. Nawet u Niemca.

Kupiłem u Olafa wycieczkę na jutro i poradził mi, że warto wziąć rower i pojechać do ściany płaczu, czyli Muro de las Lagrimas. Mówiłem mu, że myślałem o kajaku, ale stwierdził, że to bez sensu. Lepiej rower. 

Akurat mocno się rozpadało, więc w międzyczasie poszedłem na plażę. Tam spotkałem cale zatrzęsienie legwanów. Sfotografowałem jedynie ich drobną część.








Chciałem wejść na tę wieżę, ale się nie dało.

Oto dlaczego, gdyby ktoś nie zauważył na poprzednim zdjęciu.


Gdy przestało padać wypożyczyłem rower za $10. Olaf mówił, że cena to od 10-15 dolarów, więc  nie przepłaciłem. Tym razem dostałem na wiarę, bez zostawiania paszportu w zastaw.

Droga wiodła wzdłuż wybrzeża.


Po lewej morze, a po prawej jeziorko prawie jak u nas.

Trasa była urozmaicona i malownicza, ale też pod górkę.

Trzeba było uważać na legwany morskie, bo one raczej nie uciekają.

Po drodze spotkałem cmentarz.


Na trasie były też całkiem dobrze utrzymane mostki.

I różne odnogi w bok, po których nie wolno jeździć na rowerze. 

Przed taką odnogą były drewniane stojaki na rowery. W pierwszym miejscu jeszcze zabrałem rower z sobą, ale później już go zostawiałem. Nikt nie boi się zostawiać roweru, nawet jak idzie plażować. Może dlatego, że wjazd jest rejestrowany przez park, ale o dziwo, nie trzeba nic płacić. Przy okazji rejestracji odwiązał się i spadł mi parasol. Zapomniałem o tym i później zastanawiałem się, gdzie mi spadł. Dopiero pod sam koniec mi się przypomniało, że to tam.

Inna z bocznych odnóg tej trasy.

Tym razem w gorszym stanie i właściwie nie wiem do czego prowadziła, bo nic tam takiego nie było poza wodą.

Punkt widokowy na brązowe wody jeziora.

Sporo kaktusów kwitło.

Tutaj stojak na rowery, o którym wcześniej wspominałem.

I iguany, czy jak ktoś woli, legwany.

Były też całkiem spore żółwie, ale tylko cztery naliczyłem. Jeden chyba był po imprezie, bo leżał w rowie.



Kolorowy konik polny.

Punkt widokowy na wzgórzu.

Na górze, na ławce spał jaki turysta po 60. Rower oczywiście zostawił. Gdy mnie zobaczył to lekko się zmieszał. Mówił, że musiał się chwilę przespać.




Ściana płaczu to pozostałość po więzieniu.

Tutaj więcej o tej budowli.




Trzeba tu uważać z dotykaniem roślin.

Tunel z mangrowców.

A na końcu dwa lwy.

Smacznie sobie śpią.

Na ławkach, aby nie ciągnęło od ziemi.

I wszędobylskie legwany.


Tego przyłapałem, jak wychodził z nory. Prawdopodobnie to samica, która składała jaja. Trochę jak żółwie.


Przy jednej z odnóg była kameralna plaża.




Na koniec pojechałem jeszcze na punkt widokowy z flamingami.

Były, ale bardzo daleko. Widziałem je już wcześniej z bliska. 

Wieża już była odblokowana.

 A z góry można było zobaczyć kraba.



Stara łódź pożerana przez naturę.


Droga do Concha de Perla.



Concha de Perla. Darmowe miejsce do snoorkowania. Jest tu kawałek rafy koralowej.

Link do filmiku z pływającym pingwinem: https://photos.app.goo.gl/J46dLsgnNXetZs4n8


Na dosyć nowoczesnym kościele zauważyłem polskobrzmiące nazwisko. 

Kościół w środku.

I główne wejście. Wcześniej wszedłem bocznym.

Na koniec dnia wyżerka w jakiejś knajpce bardziej dla miejscowych niż turystów. Za to co widać, plus sok z jakiegoś owoca (nie zapamiętałem) zapłaciłem $9. Spodziewałem się $12, bo tak wynikało z cen, które mi podawali. Albo coś źle policzyli, albo dostałem upust. Soki robią tu sami, to nie są takie z kartonu.

Padam już na twarz, a jutro pobudka o 6:30.







Komentarze

  1. Legwany, lwy morskie wylegują się jak gdzie indziej koty. Odświeżająca odmiana! Przyroda zachwycająca Chyba po tych rowerkach forma coraz lepsza :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaką tam masz temperaturę? Często pada, ale chyba ciepło?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 27-28 stopni w cieniu. Niby nie aż tak dużo, ale wilgotność nie spada poniżej 80%, więc odczuwa się ją bardziej. Nawet, gdy nie ma słońca, to łatwo się spocić. To taka pora, że pada częściej, ale woda dzięki temu miała być przejrzystsza i rzeczywiście była dosyć przejrzysta.

      Usuń
    2. W Turcji też przez dużą wilgotność się z nas lało. Na Kociewiu zimno bardzo, nice mroźne , ale jest więcej słońca.

      Usuń
    3. Dzisiaj cały dzień jest słońce. Wciąż jest pełno chmur, ale gdzieś dalej. Słońca nie zakrywają.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!