Z Miami do Guayaquil, czyli marnowanie czasu na lotnisku w Bogocie
Plan na ten dzień to dwa loty, pierwszy z Miami do Bogoty i drugi do Guayaqil w Ekwadorze. Później wieczorne zwiedzanie Guayaquil. Przygotowywałem się do tego nieco, bo rok temu, w styczniu 2024 roku, przedstawiciele lokalnej mafii zajęli telewizję. Aby opanować sytuację, władze zdecydowały się wprowadzić godzinę policyjną. Stąd miałem wątpliwości co do bezpieczeństwa. Głupio byłoby dać się obrabować już na początku wycieczki. Ale po kolei...
Lotnisko w Bogocie. W oddali ochrona niczym u Muamara Kadafiego.
Na lotnisko postanowiłem pojechać w miarę wcześnie. Wylot do Bogoty był o 10:30, więc wyszukałem pociągi, które dojeżdżają do lotniska na 8:00 lub wcześniej, ale tak wolno się zbierałem, że pojechałem kolejnym. Na szczęście był po 8 minutach, od tego zaplanowanego.
Mój pociąg już nadjeżdża.
Ostatnie spojrzenie na Downtown.
Tym razem pomarańczowa linia działała normalnie, czyli wprost z Brickell mogłem podjechać na samo lotnisko. Może wcześniej obowiązywał tryb weekendowy i dlatego jeździła tylko zielona, a pomarańczowa robiła za shuttle train i dowoziła spod lotniska do linii zielonej i z powrotem. Stwierdzenie "do lotniska" nie do końca odpowiada prawdzie, bo potem trzeba wsiąść w kolejny pociąg, już lotniskowy.
Rozkład terminali w pociągu lotniskowym MIA Mover.
A to już samo lotnisko. Duże, ale lekko już zużyte w porównaniu z naszymi.
Na lotnisku zero informacji. Musiałem sprawdzić w internecie, z którego terminala odlatuje Avianca. Okazało się, że z J, czyli ostatniego, więc było trochę spacerowania. Niby były chodniki taśmowe, ale połowa z nich była nieczynna. Terminali też nie mogli po ludzku nazwać tylko piszą Concourse.
Zdążyłem, ale wcale za dużo zapasu nie miałem, bo zupełnie nie jak Latynosi już na godzinę przed startem zaczęli ładować nas do samolotu. Samolot to Airbus A320, czyli taki jakimi lata WizzAir. Ale dla nich to chyba niczym dwupoziomowy A380, bo podzielili pasażerów na grupy, które po kolei wywoływali. Nie za bardzo to przyspieszyło sam proces. Dość powiedzieć, że taki Rayanair w tym czasie zdążyłby załadować pasażerów, po czym ich wyładować i ponownie załadować. Ostatecznie wystartowaliśmy przed czasem. Ucieszyło mnie to, bo na przesiadkę miałem zaledwie godzinę.
W oddali stewardesa linii Avianca prezentująca latynowski kanon piękna, czyli wcale nie taka gruba, a tyłek ogromny. Tutaj są na to operacje plastyczne.
Kolejka do startu. Jakieś kilkanaście samolotów czekało na możliwość wylotu.
Pożegnanie z Miami.
Okolice Bogoty.
Szybciej wylecieliśmy, to szybciej przylecieliśmy, ale niewiele to pomogło, bo od momentu zajechania pod rękaw do wyjścia z samolotu upłynęło 40 minut. Niby brakowało zasilania rękawa. Mieli to naprawić w 5 minut, ale po tych 40 podstawili autobus i zwykłe schody. Tylko jedne, bo po co się spieszyć. W efekcie zamiast lotu do Guayaqil miałem pięć i pół godziny czekania na lotnisku i dwa vouchery na posiłek w wybranych restauracjach. Jak się okazało było nas więcej, jakieś 10 osób.
Mój posiłek za jeden z otrzymanych voucherów na 35.000 pesos kolumbijskich. 1000 pesos to 1 zł, więc łatwo przeliczyć, że to równowartość 35 zł.
Kącik jedzeniowy na lotnisku w Bogocie.
Chciałem tylko kawę, a skończyłem z arepą, bo kawa była zbyt tania, aby zapłacić za nią kartą.
Moje dwa bilety na wylot z Bogoty i drugi z voucherów. Później wykorzystałem go w Subwayu, chociaż nie lubię tego miejsca nawet w Polsce, bo za dużo pytań zadają.
Pani na tym zdjęciu udowadnia, że można podróżować w każdym wieku. Tak na oko miała z 80 lat, albo niewiele mniej. Bardzo wolno się ruszała, a jeszcze miała pod opieką męża na wózku. Szacun!
W kolejce do Subwaya zagadała mnie współpasażerka, też z voucherem. Niestety, mój hiszpański mocno podupadł od czasu wizyty w Kostaryce. Trzeba będzie odświeżyć go w boju, bo na naukę przed podróżą zabrakło mi czasu.
W międzyczasie skontaktowałem się z Jose, który zapewniał mi nocleg. Zasugerował, że powinienem wziąć taksówkę i że może to zorganizować za 5 dolarów. Zgodziłem się, bo pomyślałem, że może rzeczywiście jest już niebezpiecznie o tej porze. Ale jemu chyba nie o to chodziło. Jak później powiedział, tutaj jest zima i pada. Od czasu gdy przyleciałem cały czas, a teraz od jakiegoś czasu wręcz leje. Jednak rano nie chcę żadnej taksówki. Idę na piechotę. Mam parasol w razie czego. Ten deszcz ma jeden pozytywny aspekt. Uświadomił mi, że i tak nie mógłbym wykonać planu zwiedzania Guayaquil, więc nic nie straciłem.
Przygotowałem się już na jutro, bo okazało się, że nie kupiłem normalnego bagażu podręcznego na loty do i z Galapagos tylko jakieś mniejsze, jak w tanich liniach. Miałem plan, że przepakuję się w mały plecak z Decathlonu, ale okazało się, że nie mieści laptopa. Cóż, może przejdzie mój normalny plecak. Okaże się niedługo.
Pieczątka wjazdowa do Ekwadoru. W USA żadnej nie wstemplowali, ale za to porządnie zeskanowali mnie przy wylocie. Musiałem w specjalnym pomieszczeniu stanąć w rozkroku z uniesionymi rękami.
Już po prysznicu. Ciepła woda z elektrycznego podgrzewacza, jak to w Ameryce Południowej.
Teraz blog i krótki sen. Kolejny krótki. Pobudka o 5:30, bo samolot na Galapagos mam o 8:28.
Jest jeszcze kuchnia, ale ani ekspresu ani kawy. Za to jest głośna lodówka.
Powodzenia w podróży! Trzymam kciuki, żeby było wszystko dobrze , a przy okazji interesująco🎒🛫
OdpowiedzUsuńDziękuję 🤗
Usuń