Quito - miasto na równiku

 No może nie do końca na Równiku, bo zdaniem mieszkańców równik przechodzi przez San Antonio, ale dla przybysza z Europy to jedno i to samo.

Miejsce, w którym wyznaczono równik doczekało się swojego pomnika. Niestety bardziej precyzyjne badania wykazały, że to kawałek dalej, ale tu tutaj wszyscy przychodzą stanąć na równiku.  

Dzień zacząłem od śniadania. Królewskim bym go nie nazwał, ale zawsze to coś.

Okazało się, że materac na moim łóżku jest ortopedyczny i przez to twardy. Wolę jednak te zwyczajne, lepiej się śpi.

Uliczki na starym mieście w Quito trochę przypominają te w La Paz w Boliwii. Raz w górę, raz w dół, a w oddali kolorowe domki na zboczu wzgórza.

Wzgórze w oddali to El Panecillo, 3000 m.n.p. z figurą Maryi Dziewicy, tutaj zwanej Virgen de Quito. Miałem myśl, aby tam wejść.

Tymczasem jednak poszedłem w kierunku Plaza Grande, głównego placu starego miasta, zwanego także Placem Niepodległości.


A oto i sam plac. Jak widać, na środku jest sporo zieleni.

Skoro plac jest Placem Niepodległości, to pomnik na środku jest Pomnikiem Niepodległości. Po co komplikować.

Wszędzie kręcą się całe chmary ulicznych handlarzy, którzy sprzedają wszystko co się da. Ten pan chciał mi sprzedać miotłę za dolara. Ciekawe, czy była latająca, bo jeśli tak, to zrobiłem błąd, że nie wziąłem.

Dzieci szkolne chodzą tu w mundurkach. Każda szkoła ma własny wzór i kolory.

Handel uliczny tu kwitnie. To również przypomina La Paz.

Na ulicach jest też pełno osób żebrzących. Tego z La Paz w aż takiej skali nie pamiętam. Tam roiło się od pucybutów, którzy jednak chcieli wykonać jakąś pracę, aby dostać zapłatę. Ich życie też nie było łatwe jak pamiętam z opowieści jednego z nich.

Zmierzając w stronę wzgórza El Panecillo trafiłem na ten plac.

A na nim znalazłem przystanek metra, które uruchomiono w grudniu 2023, więc całkiem niedawno. Chciałem sprawdzić, dokąd mógłbym nim dojechać, ale oczywiście nie działał mi internet. 

Mówi się trudno i idzie się dalej. Po drodze fotografując takie ładnie przyozdobione budynki. Pacyfistyczne, jak widać. Chociaż w Quito aż roi się od policji i żołnierzy, często z długą bronią.

Górna część tego wzniesienia buja w obłokach.

A to schody, którymi wspinałem się na wzgórze. Zdjęcie zrobiłem do tyłu, ale jeszcze kawałek nimi poszedłem.

Aż do tego miejsca. Tablice po hiszpańsku i po angielsku mówią, aby nie zapuszczać się w tę uliczkę. Co prawda, schody były obok i przez nią nie prowadziły, ale wykorzystałem to jako pretekst do odwrotu. W końcu nikt poza mną tam nie wchodził, więc potencjalnie było niebezpiecznie. Jednak głównym czynnikiem była zadyszka, która powoli zaczęła mnie łapać. A do końca jeszcze cały kawał. 

Po powrocie postanowiłem udać się w przeciwnym kierunku, do katedry przypominającą Notre Dame z Paryża.

Na moich zdjęciach często nie ma ludzi, ale to nie oznacza, że ich tu nie było. Zawsze kręcili się jacyś handlarze lub proszący o wsparcie, ale starałem się ich nie fotografować, bo to jak zaproszenie.

W stronę katedry też trzeba było się trochę powspinać.

Ale skoro autobusy dają tu radę, to ja też.

Avena Polaca to popularny tutaj napój mleczny. W tłumaczeniu na polski oznacza "polska owsianka".

Typowa architektura kolonialna.

W katedrze, która nosi nazwę Basílica del Voto Nacional akurat odbywała się jakaś uroczystość rocznicowa policji, ale na dziedziniec mogłem wejść.

Zobaczcie, któż to znalazł się na pomniku przy wejściu. A to nie byle jaka bazylika tylko najwyższa bazylika neogotycka w obu Amerykach. Jej budowę zaczęto w XIX wieku, ale ciągle nie ukończono, chociaż już za naszego papieża konsekrowano. Ekwadorczycy żartują, że jak ją ukończą to będzie koniec świata.

Panie policjantki kręciły się przy wejściu. Kusiło mnie, aby spróbować wejść, ale potem może musiałbym tam chwile sterczeć, a szkoda mi było czasu.

Nie mogło zabraknąć rozety, ale nie jest tak imponująca jak ta w Notre Dame.

Przy okazji krótki filmik zagadka. Co to za melodia?

Przy katedrze sprzedawali stroje, niekoniecznie katolickie.

Gdzieś w okolicach katedry.

Kolejne schody, ale te mnie nie skusiły.

Pomyślałem, że jak włączę i wyłączę kartę, to internet może zaskoczy i tak też się stało. Postanowiłem zatem wrócić do tej stacji metra i spróbować pojechać najdalej jak się da w kierunku na północnym. 

Po drodze znów trafiłem na główny plac. Jakiś policjant dał mi mapkę, która jednocześnie była reklamą pobliskiej restauracji i przy okazji powiedział mi, że to jest Pałac Prezydencki.

Poza siedzibą prezydenta na placu była też katedra, ale wyglądało na to, że trzeba kupić bilet, więc tam nie poszedłem. Od jakiegoś przewodnika wycieczki usłyszałem, że po przeciwnej stronie katedry była siedziba biskupa. To też typowe dla krajów będących wcześniej hiszpańskimi koloniami.

Wcześniej było sporo zwierząt, a teraz tylko stare budynki, więc niech chociaż jakiś ptaszek wleci.

Już jestem blisko stacji. Teraz tylko kilkadziesiąt metrów w prawo.

A oto i stacja San Fracisco.

Wszystko jest nowoczesne. Bilet kosztuje $0.45

Ostatnim przystankiem okazał się El Labrador.

Z tego miejsca w dalszą podróż postanowiłem udać się autobusem, a dokładniej dwoma. Google pokazał mi, gdzie jest przystanek i jakim numerem mam jechać. Łatwizna. Hmm... tylko tu autobusy nie mają numerów tylko tablice z miejscami dokąd jadą.

Przystanki też mogą być nieoczywiste. To był pierwszy.

Za przejazd płaci się 25 centów. Autobus rozpoznałem po napisie Congreso, wg Googla stacją końcową miało być jakieś tam Congreso, ale zaryzykowałem i trafiłem.

Jakaś uliczka w okolicy, przez którą przejeżdżałem. Chyba, że już wysiadłem, nie pamiętam.

Idę na drugi przystanek.

Ten ma znak Palabra, czyli słowo oznaczające przystanek.

Tu chwilę zajęło mi połapanie się w oznaczeniach i przez to może pominąłem pierwszy autobus we właściwym kierunku. Należało patrzeć nie na tablicę, a na ozdobny napis na górze. Wg Googla, autobus miał jechać w zupełnie innym kierunku niż wskazywały te napisy, ale na jednym autobusie wyparzyłem ozdobny napis Mitad del Mundo, czyli Środek Świata. Tam właśnie chciałem dotrzeć. Od mojego hotelu to ponad 30 km, więc kawał drogi. Metrem pokonałem 1/3 dystansu, a resztę trzeba było przejechać autobusami.

W miejscu, w którym wysiadłem nie bardzo dało się przejść przez ulicę, więc poszedłem dalej i tym sposobem dotarłem do muzeum poświęconemu kulturze indiańskich przodków ekwadorczyków.

Tak się składa, że to w tym muzeum znajduje się właściwy równik. Wstęp kosztuje $5, ale w ramach tego zwiedza się z przewodnikiem. Mnie dołączono do grupy angielskojęzycznej, składającej się z kilkorga Amerykanów i dwójki Niemców.

Nie mogłem się oprzeć, bo taki inny.

W muzeum jest trochę współczesnych rzeźb i trochę eksponatów.

Na tym zdjęciu u góry widać skórę anakondy.

Wszystko wygląda dosyć malowniczo, a przewodnik naprawdę się stara.

Stoję na obu półkulach. 
Jak widzicie, od tego chodzenia, nogi mi nieco spuchły i musiałem większe buty kupić.

Przewodnik omawia działanie zegara słonecznego stosowanego przez Inków.

Pokazywał też działanie siły Corneliusa, która sprawia, że woda na każdej półkuli wiruje w inną stronę.

Potem przeszedłem do tego oficjalnego, chociaż nieprawidłowo wyznaczonego równika.

Tam też zaczęło się od muzeum, ale już bez przewodnika. Cena to również $5.

Indiański Diablo Huma.

Środek Świata. Tak przynajmniej mówi ten napis.

A tu linia równika obowiązująca w czasie, gdy powstawał ten pomnik.

Nowoczesną windą można wjechać na górę. Można też schodami, ale tym razem sobie odpuściłem, bo już czułem uciekający czas.

Tak linia równika wygląda z góry.

A tak jest na górze.

Linia równika w drugą stronę.

A to zwięczenie tego monumentu. 

Czas się zmywać, bo mam jeszcze jeden punkt i już w tym momencie zaczynam wątpić, czy zdążę i czy ma to w ogóle sens. Chciałem kolejką linową wjechać na pobliski wulkan. Kolejka ma 2,5 km długości i wjeżdża z 3117 m na 3945 m. Przy takiej wysokości można już poczuć objawy choroby wysokościowej. Tylko te wstrętne chmurzyska...

Przy wyjściu też jakieś sale prezentujące atrakcje bądź osiągnięcia.

W ekwadorskim była między innymi mapa z tym co Ekwador ma do zaoferowania. Jak widać jest tego sporo.

Najważniejsze, że jest bezpiecznie.

Aby zwiększyć szanse wziąłem Ubera za $6 do przystanku metra.

Jechałem z dziewczyną, która wysadziła mnie przy przystanku ekspresowego autobusu o takiej samej nazwie. Wiedziałem, że to nie tu, ale zawsze lepiej się przejść. Myślałem, że może zjem coś po drodze, ale żadne miejsce mnie nie przekonało.

Wiedziałem, że nie dojechaliśmy do metra, ale nie zdawałem sobie sprawy, że mam do przejścia aż 1,5 km. I to w deszczu. Ten spacer zabrał mi prawie 20 minut i całkowicie zniechęcił do tej kolejki.

Metrem dojechałem do San Francisco i tym razem poszedłem na plac o tej nazwie z kościołem Św. Franciszka.

Przed kościołem oczywiście osoby wyciągające ręce po datki.

Środek bardzo ładny, ale akurat trwała msza, więc wyszedłem.

Plac Św. Franciszka z perspektywy kościoła.

Ponownie trafiłem na Plaza Grande. Już byłem mocno głodny, a i spragniony, bo nie wziąłem butelki, w której miałem jeszcze wodę z Galapagos.

Nie skorzystałem z tej restauracji, bo pierwsze na co natrafiłem to KFC. 
Może nic oryginalnego, ale sprawdzone i z dolewką, a mi się chciało pić i to niekoniecznie wody. Niestety, okazało się, że tu można mieć maksymalnie jedną dolewkę i jeszcze trzeba za nią zapłacić prawie $2. Za to kurczaki były bardzo dobre, pepsi zresztą też, ale nie dość, że bez dolewki to mniej niż u nas. 

Cóż, stwierdziłem, że trzeba poszukać sklepu i kupić 1l coli. 

Sklepu nigdzie nie widziałem za to co chwilę jakąś jadłodajnię. Zanim znalazłem to KFC to nic innego nie widziałem, a teraz jak na złość jedna obok drugiej.

Poszedłem za tłumem w kierunku dworca autobusowego.

Sklepu nie ma, więc idę dalej i dalej.

Aż prawie doszedłem pod te domki, które widać na zdjęciu. 

Ostatecznie dostałem 1l pepsi w jakiejś piekarni.

I zawróciłem na górę.

Na moje Madejowe łoże w tym "królewskim" przybytku.

I to było na tyle z Quito i całego Ekwadoru. Jutro lecę do Bogoty i zaczynam część kolumbijską.


Komentarze

  1. Czy te czerwone kwiatki to od aloesów? Mój domowy też mi zakwitł kiedyś, ale na żółto, dlatego rozpoznałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja podam rozwiązanie zagadki z filmiku.🙂 Ta melodia to oczywiście Barka. Dziękuję za to nagranie 🙂👍 Pozdrawiamy serdecznie ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo 👏👏👏 i również pozdrawiam ❤️

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!