Podwodny świat Galapagos
Dzisiejszy dzień spędziłem na wycieczce, na której głównie nurkowałem w masce z rurką, czyli z angielska "snorkowałem". Wycieczkę kupiłem od pani, u której wynajmuję pokój, bo cena wydawała mi się przystępna, jak na Galapagos ($110). Głównym punktem programu była wyspa Pinzón, ale najpierw odwiedziliśmy dwa inne miejsca. W pierwszym były rekiny, a w drugim nic specjalnego.
Tym razem były żółwie pływające, zamiast pasących się na łące. Po prawdzie tylko dwa widziałem, ale lepsze to niż nic. Swoją drogą tylko te żółwie nazywa się po angielsku turtle, bo te naziemne to tortoise. Taki napis można było zobaczyć na jednym zdjęć z poprzedniego dnia. Z kolei słyszałem, że nazwa Galapagos wcale nie wzięła się od żółwia, bo ten po hiszpańsku nazywa się tortuga., lecz od siodła, które skorupy tych żółwi miały przypominać. Jednak Wikipedia tej wersji nie potwierdza. Jej zdaniem słowo galápago oznacza właśnie żółwia i pochodzi ze sprzed rzymskiego słowa calappacu oznaczającego właśnie żółwia.
Najpierw jedną taksówką o 8:10 pojechałem do miejsca, w którym rozdano nam płetwy, maski i rurki, a dla chcących dopłacić $5 jeszcze pianki. Z rurki i maski zrezygnowałem - miałem swoje, ale piankę wziąłem. Bardziej, aby chronić się od słońca, bo wg naszej przewodniczki woda miała mieć 25 stopni i chyba rzeczywiście miała. Może jedynie przy wyspie Pinzón była nieco zimniejsza.
Później kolejną taksówką na drugą stronę wyspy, bo stamtąd zaczęliśmy nasz rejs.
Przed rejsem drobny przegląd jednego z silników V6 Suzuki o mocy 300KM każdy.
Czarne mewy i drobna część uczestników wycieczki. Po prawej parka z Niemiec, w każdym razie niemieckojęzyczna, a po lewej dziewczyna z Argentyny, ale też poza hiszpańskim też całkiem dobrze mówiła po niemiecku, więc może jej przodkami są "bohaterowie" ostatniej wojny światowej, którzy właśnie w Argentynie znaleźli schronienie. Łącznie było nas trzynastu plus przewodniczka Jessy, kapitan łodzi i pomocnik kapitana widoczny na zdjęciu powyżej.
Dopływamy do pierwszej wyspy, przy której będziemy snorkować.
Zdjęcia z tego snorkowania będą niżej, a tymczasem płyniemy w kolejne miejsce.
Tutaj były bardziej warunki do plażowania niż snorkowania. Jessy mówiła, że na tej plaży żółwie składają jaja i można je tam spotkać. Niestety, nie dziś. Podobno akurat teraz jest krótki okres w roku, że roślinność w tym miejscu jest zielona, bo normalnie jest brązowa - spalona słońcem. W tym czasie sporo pada i roślinność ma szansę się odrodzić.
W pierwszym miejscu było sporo młodych rekinów.
Niestety czerwony filtr, który miał pomóc w kręceniu pod wodą, więcej psuł niż pomagał. Sporadycznie efekt był dobry, ale w większości sytuacji wszystko było "zaczerwienione", jak na tym zdjęciu z grupką rekinów. Resztę zdjęć musiałem lekko obrobić, aby dało je się oglądać. To specjalnie zostawiłem, aby pokazać co potrafi zepsuć taki filtr.
Na tym zdjęciu widać z kolei drugą wadę tego filtra. Nakłada się go na osłonę obiektywu, ale guma, która jest częścią tego filtra, przepuszczała wodę i w efekcie pomiędzy dwoma szybkami było trochę wody. W drugim miejscu już to zauważyłem i założyłem filtr pod wodą, aby cała ta przestrzeń była zalana.
Filmików nie umieszczam, bo wszystkie są do poprawy. Zreszą, nawet gdyby nie było problemu z kolorami, to internet jest tak słaby, że trwałoby to kilka dni.
To przykład zdjęcia, gdy filtr zgrał się z kamerą i wszystko wygląda tak, jak się spodziewałem. Być może kamera sama robi tę podwodną korektę barw, a ja tym filtrem tylko psuję jej robotę. Mogłoby za tym przemawiać to, że filtry czerwone do DJI Action 5 Pro były w Polsce nie do zdobycia i ten nieszczęsny kupiłem na AliExpress.
Ławica rybek, chyba już w tym drugim miejscu, na które nas zawieziono. Tu pojawił się z kolei drugi problem. Maska zaczęła mi mocno parować i nic na to nie pomagało. Przed pierwszym razem nalali nam szamponu i to pomogło. Przy trzecim z kolei sam poprosiłem o szampon, ale Jenny powiedziała, że już nie trzeba. Chwilę później, już w wodzie mówi do mnie, że nic nie widzę, bo mam zaparowaną maskę. Musiałem ją co chwila zdejmować, aby coś widzieć.
Kupiłem tę maskę na Allegro, bo miała mocowanie do GoPro. Nie była droga, więc pewnie słabej jakości. Na dodatek sam też się nie popisałem, bo w ogóle jej nie przygotowałem. Dopiero rozmazywając szampon zauważyłem, że nie odkleiłem naklejek. Do wody wskoczyłem nie doczepiając wcześniej rurki i później przez dłuższą chwilę z tym walczyłem, bo źle spojrzałem i próbowałem założyć zaczep od złej strony.
Kolejne "zaczerwienione" zdjęcie, którego nie poprawiłem. Tym razem przez przeoczenie.
Kolejne rybki z drugiego miejsca. Były tam też ławice mniejszych ryb i jeden malutki rekin. Taki mniej niż pół metra. Miałem go blisko, ale nie zdążyłem włączyć kamery. Z tym też miałem trochę problemów, bo bez okularów nie widzę takich miniaturowych symboli, a przez zaparowaną maskę, to już w ogóle nic nie widzę na ekranie kamery. Na dodatek obsługi kamery tuczyłem się w boju, bo wcześniej nie miałem na to czasu. Jak na te wszystkie przeciwności to i tak dobrze mi poszło, bo większość jednak sfilmowałem
Płynie sobie żółw. Już w tym trzecim miejscu. Najbardziej atrakcyjnym, ale nie do końca, bo bez rekinów.
Lwy morskie pływały bardzo blisko nas i było ich tam sporo. Jeden płynął prosto na mnie i w ostatniej chwili skręcił. Aż żal było wychodzić. Tylko ta parująca maska psuła mi komfort tej zabawy.
Tu coś źle poprawiłem kolory, ale widać jak blisko był ten lew.
Drugi ze spotkanych żółwi.
Nasza przewodniczka kręci film, który można było odebrać w biurze - w formie linku przesłanego na Whatsapp. Film był za darmo, ale napiwek bardziej niż wskazany. Na zakończenie wycieczki też. Dałem $4. Chciałem $5, ale nie miałem.
Na tym zdjęciu widać morską iguanę, która chyba próbuje upolować jakąś rybę. To ten gatunek iguan, które można było zobaczyć wcześniej w porcie. W przypadku tego zdjęcia nie poprawiałem kolorów.
Jessy kręci dla nas film.
Zabawa z lwami morskimi.
Jakaś płaszczka lub coś płaszczkopodobnego.
Na statku dostaliśmy lunch, ceviche w wersji ekwadorskiej, która różni się od peruwiańskiej tym, że przypomina zupę. W smaku obie wersje są dosyć podobne i obie mi smakują. To kawałki surowej ryby, tutaj chyba tuńczyka, zalane sokiem z limonki i z dodatkiem innych warzyw. Pamiętam, że w Panamie lub w Kostaryce też to jedliśmy, ale tam była wersja peruwiańska, czyli bardziej sałatkowa niż "zupna". Niestety zdjęcie zrobiłem już w trakcie posiłku, więc nie wygląda to najlepiej. Poza widocznym ryżem były jeszcze chipsy z banana.
Czas wracać.
Wśród uczestników była też dziewczyna z Japonii.
Tuż przy porcie jest kościół Franciszkanów.
Tak wygląda w środku.
Gdy chciałem sfotografować tego pelikana, to podeszli inni gapie i mi go przepłoszyli. Później zawrócił i wylądował tuż przede mną. Tym razem zdążyłem zanim znowu podeszli.
Po lewej gapie, po prawej dwie "foczki", chociaż, jak już dobrze wiecie. To nie są żadne foki, ale lwy.
Za tą kratą jest mój pokój. Właścicielka miała chyba wcześniej inny biznes, ale że jest trochę na uboczu, to raczej na turystach nie zarabiała. Na wynajmie już może, bo ma bardzo dobre opinie na Booking i przystępną cenę. Dobra ocena jest głównie dlatego, że bardzo się stara, bo inaczej pewnie byłoby znacznie gorzej.
Po powrocie z wycieczki właścicielka miała dla mnie sok i pan de yuca, czyli słodką bułkę zrobioną z yuki, ale smakującą prawie tak samo jak nasza słodka bułka z pszennej mąki. Gorzej, że zaczęła pukać, gdy siedziałem na "tronie" i nie słyszała, gdy mówiłem, że za moment, tylko dalej puka i woła. W końcu jednak usłyszała i dała mi spokojnie skończyć to, co zacząłem.
Później zdecydowałem się kupić u niej bilet na jutrzejszy statek na kolejną wyspę za $30, chociaż wcześniej jej odmówiłem. Na mieście może udałoby się zejść do $25, ale to dane sprzed jakiegoś czasu i teraz może już się nie da. Odniosłem wrażenie, że ta właścicielka sobie nie dolicza, tylko dostaje prowizje od sprzedaży. Jednak za tym, aby u niej to kupić przemówiła głównie oszczędność czasu. Chociaż ostatecznie niezbyt mi to wyszło. Bilet zarezerwowała, ale później mówiła, że będę musiał jeszcze w porcie coś podpisać. Na wszelki wypadek poszedłem od razu, aby rano się nie zdziwić. Tylko nie za bardzo wiedziałem dokąd, bo miejsc jest sporo. Do tego zaczęło padać, a najgorsze, że praktycznie nie mam internetu poza wolnym WiFi w "apartamencie". Czasami, ni stąd ni zowąd, włączy się w jakimś miejscu ten Revolutowy, ale głównie nie mam. Wczoraj znalazłem punkt Claro i postanowiłem tam podejść, aby kupić normalną kartę. Niestety podobnie jak wczoraj, było już zamknięte. Wczoraj pytałem też w sklepie, ale oni tu sprzedają tylko doładowania. Za to pod tym punktem Claro, dziwnym trafem, zadziałał mi interet i przyszła wiadomość od właścicielki z nazwą statku. Wtedy poszedłem do jednego z punktów, które wcześniej namierzyłem i pytam o tę rezerwację. Okazało się, że ta łódź należy do innej agencji, ale powiedzieli mi, gdzie ją znajdę. Poszedłem do tego miejsca, a tam nic nie wiedzą. Ciężko było się dogadać, bo po angielsku nie mówią. Na dodatek nie pamiętałem, jak nazywa się właścicielka, a nazwy "hotelu" nie kojarzą. Pokazuję jej numer i mówię, aby zadzwoniła, bo nie mam internetu i sam nie mogę, ale dopiero po dłuższym czasie w końcu to zrobiła. Przy numerze z informacji Whatsapp, którą jej pokazałem, aby numer był większy była jakaś nazwa. Później okazało się, że to było nazwisko. Ale starsza pani z agencji nie łączyła kropek. Za to pouczała mnie po hiszpańsku, że muszę mieć potwierdzenie, bo bez tego jak będę później udowadniał, że mam kupiony bilet. Za to, gdy już pogadała przez telefon to już wszystko się zgadzało. I nazwisko mi podała - to samo co w Whatsapp i w trakcie rozmowy oboje razem kiwają głowami i powtarzają nazwę Alojamiento Willa Mar. Wszystko już im pasuje i mam płynąć. Pytam więc o to potwierdzenie, ale wtedy okazuje się, że niczego nie potrzebuję, bo już zrobiła zdjęcie paszportu i mam tylko jutro stawić się na 6:00. Właścicielka mojego lokum mówiła wcześniej, że najlepiej, abym był o 5:40, aby zająć miejsce z tyłu łodzi, bo tam tak nie trzęsie. I tak się skończyło moje oszczędzanie czasu, że nic więcej na tej wyspie już nie zobaczyłem.
Szkoła życia 😆 pozdrawiamy
OdpowiedzUsuń👍
UsuńTo się nazywa frajda- pływanko obok tych dużych stworów 😃
OdpowiedzUsuńNie powiem, że nie :-)
Usuń