Plan na dzisiaj obejmował dwa miejsca: dzielnicę Poblado, czyli miejsce, do którego ściąga najwięcej turystów oraz bario Comuna 13 (trese), o której już wspominałem, że z najniebezpieczniejszej dzielnicy zamieniła się w atrakcję turystyczną.

Dzień zacząłem od śniadania, które było bardzo podobne, z tą różnicą, że tym razem dobrze zamknąłem zawór od zbiornika z sokiem i nic nie rozlałem. Później postanowiłem na piechotę przedostać się do miejsca, z którego odjeżdżają autobusy na lotnisko międzynarodowe José María Córdova. Medellín ma dwa lotniska, jedno jest w środku miasta i dosyć blisko mojego hotelu, ale obsługuje tylko loty krajowe. To międzynarodowe jest już niestety dalej. Wyczytałem, że autobusy odjeżdżają z okolic centrum handlowego San Diego, więc kierowałem się na to centrum. Po drodze zaliczyłem mały falstart, bo zachciało mi się siku. Byłem jeszcze dosyć blisko hotelu, więc się cofnąłem. Przy okazji zrobiłem małe zakupy, które mogłem zanieść do hotelu. Generalnie, gdy jestem w trybie wyprawowym to załatwiam wszystkie potrzeby rano i potem, gdy już wrócę do hotelu. Rzadko się zdarza, że muszę szukać łazienki w międzyczasie. Po prostu, mój organizm wie, że teraz nie pora.

Po drodze dostałem reklamówkę kolumbijskiej sieciówki Frisby, w której jadłem, gdy byłem w Pereirze.
Dzisiaj na koniec dnia, też tam trafiłem na obiad. Nie mam już za dużo gotówki, a tutaj w mniejszych knajpkach króluje gotówka. Może gdzieś mają terminale, ale nawet nie widzę, aby ktoś płacił kartą. Nawet w sklepach większość ludzi płaci gotówką. Chcąc doładować kartę Cívica, czyli tę na komunikację publiczną, też potrzebna jest gotówka. Wybrałbym ją z bankomatu, gdyby nie opłaty doliczane przez lokalne banki, które mi się nie podobają. W internecie najczęściej podają bank Davivenda, jako nie pobierający prowizji przy wypłatach z karty Revolut. Drugi z polecanych banków to BBVA. Korzystałem z 3 banków i prowizje są następujące: Divivenda 26 zł, BBVA 25 zł, Bancolombia 22,50 zł. Jak widać te polecane biorą wyższą prowizje niż jakiś z niepolecanych. Na dodatek bank Divivenda jako jedyny nie poinformował mnie, że doliczy sobie tę prowizję. Prowizja jest niezależna od kwoty, więc dobrze byłoby na raz wypłacić więcej, ale wtedy musiałbym obliczyć sobie ile tej gotówki potrzebuję na cały pobyt.

Dzielnica Laureles to miejsce, w którym mieszka tutejsza klasa średnia. Często można spotkać tu droższe samochody. Pod domami są parkingi, a teren jest zadbany. Na osiedlach nie ma handlarzy, ani bezdomnych. Poza osiedlami można ich spotkać, ale nie tylu co za rzeką.
Przystanek autobusów włączonych w system metra. Oprócz tego jeżdżą tu autobusy zwykłe, które mają tylko napisany kierunek, w którym jadą.
Centrum handlowe San Diego wygląda bardzo europejsko.
Chwilę mi zajęło zanim znalazłem ten przystanek. Dzisiaj świeciło słońce i było upalnie, więc szukałem cienia, ale nie zawsze się dało go znaleźć.
Gdy znalazłem salon Mazdy to skierowałem się do dzielnicy Poblado. Oczywiście na piechotę. Wolę chodzić na piechotę wcale nie przez oszczędność, ale dlatego, że z taksówki, czy z metra nic nie da się zobaczyć. Jedynie, gdy coś jest daleko, albo zależy mi na czasie, to muszę skorzystać z komunikacji zbiorowej lub Ubera. Uber jest o tyle lepszy, że płaci się z góry, kartą w aplikacji i nie trzeba się martwić, czy taksówkarz nas oszuka, czy nie.
Po drodze trafiłem na salon Mazdy, która ma w Kolumbii dużą nadreprezentację. Najwięcej jest Mazd 2 i różnych suvów/crossoverów, ale jeżdżą też Mazdy 3 i 6. Jedynie kombi tu nie widziałem.
Później trafiłem na park poświęcony Marquezowi. Tu cytat ze "100 lat samotności", specjalnie dla Asi.
Park był całkiem ładny, ale niewielki.
To już mural w Poblado.
Park Poblado, chociaż parku do końca nie przypomina przez ten nadmiar ingerencji murarzy.
Kościół San José, czyli Św. Józefa.
W środku znalazłem nietypową skarbonkę na ofiary.
Na tej uliczce spotkała mnie nietypowa przygoda.
Zachciało mi się pić, więc sięgnąłem do plecaka po butelkę, w której miałem jakiś napój owocowy. Kupiłem większą butlę i sobie przelewam do mniejszej. Mimo, że był upał, to starałem się oszczędzać, aby te 600 ml wystarczyło mi na cały dzień. Stąd butelka była prawie pełna. Pociągnąłem jeden łyk, a tu podchodzi do mnie bezdomna dziewczyna, chyba nawet nie dwudziestoletnia, ale wysoka jak na tutejsze kobiety, i prosi, czy bym jej nie dał się napić. Dałem jej tę butelkę i potem jeszcze ją goniłem, aby dać też nakrętkę. Smutno mi się zrobiło i trochę straciłem ochotę do eksploracji tej dzielnicy.
Później zobaczyłem, że w tej dzielnicy na ulicy przeważają bezdomne kobiety, a wręcz dziewczęta. Część z nich ma na ręku lub gdzieś obok małe niemowlę. Część robi naszyjniki i próbuje je sprzedawać. Wcześniej spotkałem tylko jedną kobietę w bezdomności, też dosyć młodą, może przed 30. Leżała przy murze w jednej skarpetce. Pomyślałem wtedy, że może to narkomanka, bo ludzi uzależnionych od narkotyków najprawdopodobniej tu nie brakuje. Dwa razy widziałem, gdy ktoś zapalniczką podgrzewał coś w łyżeczce. Raz były to całkiem porządnie i zamożnie wyglądające dziewczyny, a raz mężczyzna wyglądający na bezdomnego.
To dziewczęta ulicy, które można spotkać w Poblado.
W tym parku było pełno klubów, które wieczorami zapełniają się impezowiczami. Generalnie w tej części Poblado, którą obszedłem, widziałem więcej turystów niż miejscowych.
Tylko ten jeden sfotografowałem, przez te świnie przy wejściu.
Poza klubami można tu też trafić na szkołę języka hiszpańskiego.
Kolumbia to popularne miejsce, do którego przyjeżdża się nauczyć hiszpańskiego.
Odszedłem trochę w bok i trafiłem na bambusowy park, a w nim kapliczkę z figurą Maryi zamkniętą na kłódkę.
Jednak jeszcze jedną impezownię sfotografowałem.
Ten mural wymaga dłuższego komentarza. Napis na nim to "gdzie ojciec".
Kolumbia, a zwłaszcza Medellín jest miejscem, do którego część osób podróżuje po tani i łatwo dostępny seks. Sam miałem kilka propozycji od naganiaczy i jedna, czy dwie dziewczyny próbowały mnie zaczepiać, ale je zignorowałem. Akurat w Poblado takich propozycji nie miałem, ale to może dlatego, że byłem o dosyć wczesnej porze i tylko przemknąłem przez tę dzielnicę, nie wchodząc w każdą uliczkę.
To właśnie Poblado uchodzi za centrum tego biznesu. To tutaj ma być o to najłatwiej. Wydaje mi się, że ten mural ma skłonić te dziewczyny, aby nie uprawiały prostytucji i pomyślały o konsekwencjach. Tylko nie wiem, czy one w ogóle mają jakąś alternatywę przy tym ogromie biedy. Zwłaszcza, że sytuacja kobiet w Kolumbii jest, delikatnie mówiąc, nieciekawa. Dopiero w zeszłym roku parlament przegłosował ustawę, że kobieta, aby wyjść za mąż musi mieć ukończone 18 lat. Wcześniej wystarczyło 14 lat. Stąd wynikała bardzo wczesna inicjacja seksualna i nie była tu niczym dziwnym 13-latka w ciąży, albo 26-letnia babcia. Zmiana tego przepisu to niewątpliwie krok w dobrym kierunku, ale trzeba tu większych zmian. Przede wszystkim zapewnienie możliwości utrzymania się dzięki normalnej pracy.
W Poblado toczy się też normalne życie. Nie brakuje tu ładnych wieżowców i zadbanych terenów wokół.
Z Poblado pojechałem metrem w kierunku dzielnicy Comuna 13. Musiałem zmienić linię z A na B i przy tej okazji trafiłem na taki nietypowy sposób wsiadania do wagonu. Wysiadający wychodzili normalnie na peron, a wsiadający korzystali z tych platform.
To już znana mi stacja San Javier. Tym razem nie skorzystałem z kolejki gondolowej tylko wyszedłem na zewnątrz. Od razu po wyjściu miałem pełno propozycji od lokalnych przewodników. Może i nająłbym któregoś, aby dać im zarobić, ale jak mówiłem, mam niedobory gotówki.
Ominąłem więc ich i w pierwszej kolejności zacząłem szukać sklepu, bo swój napój oddałem. Znalazłem jakąś ich lokalną Biedronkę i tam kupiłem izotonika. Potem wyznaczyłem trasę gdzieś do centrum tej dzielnicy. Tylko Google od razu mnie skierował w takie wąskie przejścia, że zwątpiłem. Te wąskie uliczki to prawdziwy labirynt. Stwierdziłem, że najpierw podejdę normalnymi drogami trochę bliżej.
To droga prowadząca do Comuna 13.
Gdy zauważyłem te kolorowe schody, postanowiłem z nich skorzystać, chociaż sporo taksówek widziałem kawałek dalej, więc turyści raczej tam lądują.
Na tych schodach nie było turystów, jedynie mieszkańcy, którzy skręcali do swoich domów,
Później schody zmieniły się w węższe, ale ja skręciłem w prawo.
W tę uliczkę.
Po jakimś czasie natrafiłem na lokalnego przewodnika z jakąś grupką.
Chciałem zobaczyć dokąd pójdą, ale długo stali, więc się znudziłem i poszedłem dalej.
Chyba znowu trafiłem na mniej turystyczny fragment, ale za to był smerf i kot, który chyba nie był Gargamelem.
Późnij poszedłem do góry, ale się cofnąłem, bo była to ślepa uliczka.
Przecisnąłem się obok grupy z przewodnikiem, który cały czas coś im opowiadał po hiszpańsku i poszedłem tędy.
To był dobry kierunek, bo po drodze spotykałem kolejne grupki z przwodnikami.
Aż dotarłem do miejsca, gdzie aż roiło się od turystów.
Tutaj, obok tradycyjnych schodów, były też schody ruchome.
Gdy jedne dojeżdżały do jakiegoś poziomu, to obok były następne prowadzące jeszcze wyżej. Schody były nawet zadaszone, więc turyści i w deszczu mogą zwiedzać.
Tutaj krótki filmik z przejazdu jednym z takich odcinków:
Dalej już tylko zdjęcia. Gdy tam byłem to miałem wrażenie, że to największe zagęszczenie blondynek na km2 w całej Kolumbii. Tylu tam było turystów. Po prostu morze, a wokół mnóstwo sklepików, straganów, restauracyjek - wszystko pod turystów. Nie widać było bezdomnych, chociaż 2, czy 3 osoby stały z jakąś kartką. Ale oni w niczym nie przypominali biednych z innych dzielnic.
Fundatorzy.
Zszedłem tam później i chłopacy chcieli, abym z nimi zagrał. Zwracali się do mnie per gringo. Pytali skąd jestem. Powiedziałem, że z Polski i że z polski jest Lewandowski. Chłopak zaraz zrobił gest złączonych pięści, który Lewandowski robi po strzeleniu gola.
To ostanie zdjęcie tego murala po lewej. Chwilę później chłopaki go zamalowali.
Polska flaga na parasolu. Dwa, czy trzy razy słyszałem też Polaków.
Pod wieczór zwiększył się ruch motorów i skuterów. Na wąskich uliczkach pełnych turystów wcale nie jest łatwo tak jechać pod górę, czy w dół. Cześć motorów wiozła towar, a jedna dziewczyna miała z przodu malutkie dzieciątko.
Tędy wchodzą i wychodzą turyści
Poza Escobarem są pieniądze z turystyki. I to wcale nie małe, gdy widzi się to morze turystów.
Mnóstwo małych żółtych ptaszków.
Wróciłem metrem na przystanek Estadio, który był najbliżej mojego hotelu.
Przy okazji odkryłem ulicę rozrywkową mojej dzielnicy.
Po obu stronach ciągną się kluby lub restauracje. Tu też miałem zaproszenie do klubu z erotyką. Dosyć szybko chodzę i naganiacze zwykle nie zdążą mi zaprezentować oferty, ale jednemu się udało.
Zadziwia mnie to może światełek pokrywające góry.
Podsumowując, Poblado to niewątpliwie dużo lepsza dzielnica, ale jeśli chodzi o liczbę turystów, to Comuna 13 nie ma się czego wstydzić i może stawać w szranki z Poblado.
Bardzo kolorowo, ale i głośno.
OdpowiedzUsuńTak, bardzo głośno i jeszcze te spaliny, których pełno. Ale taki tu jest :)
UsuńDziękuję za cytat :) Oczywiście spróbowałam przetłumaczyć, bo byłam ciekawa, który fragment został wyróżniony. Nie odwodnij się, proszę.
OdpowiedzUsuńChciałem sam przetłumaczyć, ale nie miałem już siły. Nie odwodnię się. Teraz siedzę na lotnisku i mam z sobą litr wody.
Usuń😊👍
Usuń