New York, New York

 Podróż zaczęła się w Miami, a kończy w Nowym Yorku. Jak wczoraj pisałem, bramka miała być otwarta na dwie godziny przed lotem. Do tej pory, we wcześniejszych lotach Aviancą, rzeczywiście stosowali się do tych czasów. Ale nie tym razem, bo zaczęli nas wpuszczać, gdy do odlotu zostało 10 minut. Przez cały ten czas, bramka migała na czerwono, a przy locie była adnotacja "on time". Chyba nie do końca, bo wylecieliśmy jakieś 50 minut po czasie. W drodze sporo nadrobił, bo koła zetknęły się z ziemią tylko 10 minut później niż było zaplanowane lądowanie. Mi aż tak na czasie nie zależało, bo i tak nie miałbym co robić o 4:40.


W trakcie lotu najpierw posłuchałem podkastów, które sobie pościągałem na lotnisku, a później udało się chwilę pospać, chociaż sen miałem dosyć nerwowy. Może przez to, że przyplątał mi się kaszel. Chyba podrażniłem czymś gardło i odzywają się reminiscencje po krztuścu. Albo to przez ostry przewiew w drodze na lotnisko w Medellín. Tym kaszlem chyba wystraszyłem chłopaka, który ze mną siedział, bo aż ubrał maseczkę. Pomiędzy nami było wolne miejsce, więc na niego nie kichałem, ale ostrożności nigdy za wiele. Wyglądał na Amerykanina, a jak dzisiaj zauważyłem, oni lubą nosić maseczki. W Ekwadorze i w Kolumbii też można było spotkać ludzi w maseczkach, ale tu jest to jeszcze powszechniejsze. Może to przez wysokie koszty leczenia. Wolą się zabezpieczyć, niż później mieć problem.

Odprawa paszportowa trwała tym razem aż półtorej godziny. Wpuszczał nas tylko jeden oficer. Przynajmniej od momentu, gdy widziałem, jak to funkcjonuje. Kolejka była tak długa i pozawijana, że na początku nic nie widziałem. Było tam kilka różnych kolejek, np. osobna dla niepełnosprawnych, których było wyjątkowo dużo, czy dla jakichś innych grup. Wszystkie loty trafiają do tej samej sali, więc jest spory tłum. W każdym razie wpuścili mnie i tym razem dostałem nawet pieczątkę do paszportu.

Z lotniska JFK na Manhattan pojechałem korzystając z autobusu Q10. 

To najtańszy sposób, ale też najwolniejszy, bo Q10 to zwykły autobus miejski, który zatrzymuje się na wielu przystankach zanim z Lefferts dojedzie do Kew Gardens/80 Rd.

Metro w Nowym Jorku wygląda na stare i zaniedbane, ale w nowszych wagonach są fajne tablice, na których wyświetlane są kolejne stacje i ich zawartość się zmienia wraz z przejechaną trasą.

Pierwsze kroki skierowałem na Times Square i zacząłem od kupienia kawy w Dunkin' Donuts.

Time Squere zaliczone, ale pewnie w nocy robi większe wrażenie.

W Nowym Jorku bardzo często chodzi się pod takimi rusztowaniami. U góry jest nawet zamontowane oświetlenie.

Pomyślałem, że zanim będę mógł się zameldować w hotelu mogę skorzystać z dwóch płatnych atrakcji. Pierwszą z nich było Top of The Rock, czyli platforma widokowa na szczycie wieżowca The Rockefeller Center. Na początek krótki film o budowie wieżowca.

Jedna Polka w internecie wychwalał to miejsce, jako najlepsze z możliwych.

I zapewniające najlepszy widok na Empire State Building.

Na szczycie jest oczywiście kawiarenka.

Są 3 poziomy, ale ja byłem tylko na pierwszym. Na początku myślałem, że aby wejść na kolejne trzeba zapłacić, ale później doszedłem do wniosku, że zapłacić trzeba tylko za atrakcje na tych poziomach, czyli Beam - stalową belkę, na której podniosą cię wyżej i będziesz mógł mieć zdjęcie jak to słynne ze śniadaniem przy budowie Rockefeller Center. Na najwyższym z kolei jest platforma, która wyniesie cię jeszcze wyżej i będziesz miał widok 360 stopni. Trochę zbyt blisko czasowo ustawiłem sobie drugą atrakcję, więc byłem lekko zestresowany, aby zdążyć i nie myślałem logicznie. Zwłaszcza, że miałem plan jeszcze coś zjeść, bo byłem bez śniadania.

Krótki filmik z jednego z dwóch dostępnych tarasów na poziomie I: https://photos.app.goo.gl/2BqNf2Lw4J5Yrb669

Na dole Rockefeller Center było lodowisko.

Atlas przy Rockefeller Center.

Po drodze do drugiego miejsca trafiłem na katedrę katolicką, więc musiałem do niej zajrzeć.

Jest dosyć okazała.

W środku jest ołtarz poświęcony Matce Boskiej Częstochowskiej. Na większym ołtarzu był też obraz "Cały Twój".

Idąc dalej wypatrzyłem Jana Karskiego przy polskim konsulacie.

Prace Tamary Łempickiej, którymi chyba tylko ja się zainteresowalem.

To mój kolejny cel. Platforma zwana Edge.

Przed wieżowcem z tą platformą, jest inny osobliwy budynek.

Ten z kolei jest na kołach.

Tu nie ma filmu wprowadzającego, ale jest kolorowo i dynamicznie.

W windzie wyświetlają film na 3 ścianach, dzięki któremu nie czuje się tego, że wznosimy się na 101 piętro. W Rockefeller Center było tylko 67.

Do wysuniętego tarasu prowadzą schody, na których można przysiąść.

Atrakcją jest też przeszklony fragment.

Nie mogę powiedzieć, abym nie miał oporu, aby na tym stanąć, ale gdy już go przełamałem, to nie było problemu, aby po tym chodzić bez lęku.

Podobnie w tym najbardziej wysuniętym narożniku. Stanięcie na tej metalowej części też nie była łatwa. Tu było moje pierwsze podejście i jeszcze tam nie stanąłem.

Widoki są oszałamiające.

To rzeka Hudson, która oddziela Nowy Jork od New Jersey.

Jak widać, wbrew twierdzeniom Polki z internetu, mieszkającej w Nowym Jorku, Empire State Building jest widoczny z Edge.

Aż ciężko było stamtąd wracać, ale nie zdążyłem nic zjeść pomiędzy tymi dwiema wieżami, więc musiałem się ruszyć.

Jeszcze krótki filmik na koniec: https://photos.app.goo.gl/yoSHZa5NBJhmLfpK8

Poszedłem do najbliższego KFC i zamówiłem coś jakąś nowość kurczaka w panierce z miodem. Do tego były jeszcze dwa dodatki. Byłem głodny, więc wziąłem 3 kawałki kurczaka. Chciałem na miejscu, ale dostałem na wynos. I całe szczęście, bo na miejscu bym tego nie zjadł. Nie dość, że ten miód to nie był dobry pomysł, to te kawałki to było po pół piersi jeszcze z jakąś kością. To było ogromne i do tego na słodko. Dwa dodatki to coś przypominające bułeczkę, ale bardziej ścisłe, i sałatka z makaronem. Wszystko na słodko. Okropność. Dobrze, że wziąłem to do hotelu.
 
Penn Station.

Wyszedłem od strony poczty i spotkałem dwie osoby wygrzewające się w słońcu. Widok niczym z Kolumbii.

W metrze kolejny. Fan sklepu Target. Najlepsze, że chwilę po tym, gdy zrobiłem to zdjęcie weszła kobieta z taką samą torbą. Kolejna do kolekcji. 
Generalnie bezdomnych trochę tu jest, ale głównie w centrum, albo w metrze.
Raz usiadłem na jakimś miejscu w wagonie, które było czyste, ale tak śmierdziało, że stamtąd uciekłem.

To mój pokój w Nowym Jorku, a dokładniej w Queens na Long Island.
Całkiem porządny hotelik. Dobre śniadania, a kawa i herbata dostępna całą dobę.

Kolejny punkt programu to darmowy prom na State Island.

Ta przeprawa powstała za czasów, gdy burmistrzem Nowego Jorku był Rudolph Giuliani, który zasłynął z tego, jak skutecznie poradził sobie z przestępczością. Jak widać nie tylko to zawdzięczają mu Nowojorczycy.

Płynęliśmy w asyście NYPD, czyli nowojorskiej policji.

A oto i główna atrakcja tej przeprawy. Najpierw pod słońce.

A teraz już we właściwych barwach.

Na Staten Island trzeba wysiąść i popłynąć następnym promem. Obok jest spore centrum handlowe, ale do środka nie wchodziłem.

Gdy wracałem, słońce zaczęło zachodzić.

Dzięki temu można było oglądać takie widoki.

Trochę trudniej było robić zdjęcia, bo prom się buja, a czas naświetlania powinien być dłuższy.

Kilka zdjęć jednak zrobiłem.

To już Manhattan, a ten wieżowiec z kolorową iglicą, to One World Trade Center, czyli wieżowiec, który powstał w miejscu dwóch wież dawnego World Trade Center, zniszczonych w zamachu 9/11.

Stąd wypływa się na Staten Island.

A to słynny byk, którego, nie wie wiem czemu, wszyscy łapią za jądra. Ten czyn trzeba oczywiście uwiecznić.

Można też złapać za róg, ale to już nie ma tego magicznego znaczenia. Myślałem, że ten byk jest na Wall Street, przy budynku giełdy, ale był w miejscu, gdzie zaczyna się Broadway - chyba najdłuższa arteria Nowego Yorku. Coś jak Sukhumvit w Bangkoku. Obok jest też miniaturowy Bowling Green, najstarszy nowojorski park.

A to już Wall Street i budynek giełdy - z jednej strony.

 I z drugiej.

Tę kostkę sfotografowałem gdzieś po drodze do następnego punktu.

Którym było World Trade Center.

Jest tam muzeum poświęcone zamachowi z 11 września 2001 roku. Pamiętam w jakim byliśmy wtedy szoku.

A to już monument poświęcony ofiarom, a przede wszystkim strażakom, którzy zginęli próbując ratować przebywających wtedy w tych budynkach.

Ten niezwykły budynek też powstał w tym miejscu.

Jest ogólnodostępny. W środku jest trochę sklepów i przejście do metra.

Nie poddałem się jeszcze i wymyśliłem, że pójdę na most Brookliński. Miałem problem ze znalezieniem wejścia, ale się udało. 

Idzie się po drewnianej kładce, powyżej właściwego mostu.

A to już jakieś graffiti w Brooklynie. Widać wpływy Picassa.

Słynne ujęcie z mostem miedzy budynkami. Most na zdjęciu to nie most Brookliński, ale Manhattan Bridge, który jest tuż obok.

Postanowiłem nim wrócić na Manhattan.

Dzięki temu mogłem oglądać Brooklin Bridge na tle wieżowców Manhattanu.

Niestety przez drucianą siatkę.

Znowu robiłem eksperymenty z długim naświetlaniem.

A na koniec trafiłem do Chinatown.

Wsiadłem do metra, ale postanowiłem wysiąść przy Times Squere, aby zobaczyć to miejsce w nocy.
Gdy fotografowałem ten samochód to jakiś czarnoskóry dryblas próbował mnie zaczepiać - pytał, czy nie chcę zapalić. Zapach marihuany czuć tu często. Są też specjalne sklepy.

Na pasku informacyjnym konflikt pomiędzy Trumpem a Zełenskim.

A to i Times Squre.

Reklamy lepiej widać, ale aż takiego szału nie ma.

W takim przeładowanym reklamami miejscu trzeba się w jakiś sposób wyróżnić.

Statua Wolności z bliska ;-)

W teatrze na Broadwayu wystawiają musical Alicii Keys. Dawno o niej nie słyszałem.

Generalnie na Broadwayu królują musicale.

Cybertruck Tesli niedaleko mojego hotelu. Był mocno zakurzony i nie prezentował się za dobrze. W innym miejscu widziałem czysty egzemplarz, to wyglądał lepiej. Poza tymi dwoma więcej Cybetrucków nie widziałem.

Do hotelu wróciłem o 11:30, aż zastanawiałem się, czy będzie miał kto mnie wpuścić. Były dwie osoby na recepcji, ale aby wejść do budynku musiałem użyć karty, którą otwierałem pokój. Wziąłem sobie jeszcze herbatę, ale z pisania bloga tego dnia nic nie wyszło, bo po trzech zdaniach padłem ze zmęczenia.




Komentarze

  1. Już same nazwy miejsc robią wrażenie.Jesteś tam akurat w czasie nowej prezydentury, kiedy przeżywamy i martwimy się, co dalej z Ukrainą. Piękne zdjęcia. Brawo za odwagę (na szkle i tak wysoko!)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!