Wycieczkę na Los Túneles trudno jest kupić w ostatniej chwili. Wczoraj jeszcze przy zameldowaniu, spytałem o nią Olafa. Zrobił duże oczy i powiedział, że jeśli chcę na jutro to musimy działać szybko. Cenę, jaką mi wcześniej podał, uznałem za atrakcyjną. Była taka sama jak za Pinzón, a to Los Túneles wszyscy wychwalają. O Pinzón prawie się nie mówi. Dziwne, bo jak wynika z tytułu nie jestem zbytnio oczarowany tą wycieczką. W internecie piszą, że ta wycieczka potrafi kosztować pod $200. Jedno dobre, że aż tyle za nią nie zapłaciłem.
Głuptak niebieskonogi to jedna z atrakcji Galapagos, chociaż można go zobaczyć na wybrzeżu całej zatoki Kalifornijskiej, czy chociażby na Isla de la Plata w Peru, zwaną Galapagos dla ubogich. Tam jest ich nawet dużo więcej niż tutaj.
Aby przeżyć to rozczarowanie, musiałem wstać o 6:30. Pół godziny później miałem śniadanie. Chociaż w tym hotelu jest mnóstwo pokoi to chyba jestem tu sam. Dziwne, bo recenzje były całkiem dobre. Chyba rzeczywiście jest tu teraz martwy sezon. Na ulicach Puerto Villamil jest zdecydowanie mniej turystów niż w Puerto Ayora. Inny jest też profil wiekowy. Tam przeważali młodzi ludzie, tutaj jest mnóstwo emerytów. Wyspa Isabela uchodzi za najdroższą z wysp i może dlatego nie ma tu aż tylu młodych. Na pewno za pokój w hotelu płaci się tu najwięcej, drożej jest też w sklepach, ale już zjeść można całkiem tanio. Tylko trzeba wiedzieć, gdzie, bo typowe restauracje dla turystów też są tu droższe.
Od rana cały czas padało. Wyjątkowo długo, bo gdy wypływaliśmy to wciąż padało. Nasza przewodniczka twierdziła, że to lepiej, bo wtedy więcej różnych stworzeń zobaczymy i może nawet manty olbrzymie po drodze zobaczymy. Nie zobaczyliśmy.
Organizacja wycieczki była podobna, chociaż nie do końca. Najpierw pojechaliśmy do biura, ale tylko płetwy przymierzaliśmy. Przewodniczka powiedziała, że woda ma 27 stopni, więc pianek nie trzeba. Jednak ja i jeszcze kilka osób zgłosiliśmy chęć i dostaliśmy pianki bez mierzenia, na oko. Tym razem dostałem pełną, dosyć już sfatygowaną. Masek wcale nie widzieliśmy i dopiero przed snorkowaniem je dostaliśmy, bez dopasowywania.
Moje śniadanie.
Czekam na transport. Tam, gdzie widać ten autobus, przed momentem była niezła fontanna. Niestety nie miałem telefonu pod ręką, a później już wszyscy powoli przejeżdżali przez ten zalany fragment drogi.
Przed portem zasypują powstałe kałuże.
My nie mokliśmy, bo zawsze byliśmy pod jakimś dachem.
Pierwszy przystanek był przy skale, na której przesiaduje odmiana głuptaków, którą w przeciwieństwie do tych niebieskonogich, można spotkać jedynie na Galapagos.
Kapitan, gdy już byliśmy bliżej tuneli, robił dosyć gwałtowne zwroty. Miejsce na rufie zajęła nasza pani przewodnik. Tam najmniej buja, ale tym razem był minus w postaci deszczu, przed którym nie było się tak dobrze zabezpieczonym. Na szczęście, gdzieś w połowie drogi już przestało padać.
A oto i same tunele. Ten obszar, z racji utrudnionego dostępu dla dużych drapieżników, jest miejscem schronienia dla różnych stworzeń wodnych, w tym także młodych rekinów. Pani przewodnik mówiła, że rekiny są żyworodne i w początkowej fazie życia też potrzebują takiego schronienia.
Stygnąca lawa utworzyła tu liczne mostki. Charakterystyczne są też kaktusy. Co ciekawe, ta odmiana kaktusa rośnie jeden centymetr rocznie. Część z nich musi mieć po 300 lat, a większość ponad 180 bo raczej były większe od przeciętnego człowieka.
Wyszliśmy z łodzi, aby pospacerować po tej okolicy. Mieliśmy chodzić za naszą przewodnik, aby gdzieś nie spaść. Chwilami były takie jakby wąwozy z kamieniami na dnie, a chwilami lita skała. Po drodze widzieliśmy pływające żółwie. Okazało się, że nakładka na moje okulary, była nie tylko przeciwsłoneczna, ale także miała filtr polaryzacyjny. Dzięki temu widziałem wszystko co było pod wodą, bez efektu światła odbijającego się od wody, które widać na zdjęciach i które sprawia, że woda staje się lustrem najczęściej odbijającym niebo.

Myślałem właśnie, że kupiłem super sandały do chodzenia po takich miejscach, gdy nagle zrobiłem zbyt szybki krok i rozciąłem sobie lekko skórę na dużym palcu. Nawet trochę krwi poleciało, ale rana była naprawdę niewielka. Nie była to wina sandałów, ale moja, bo jednak sandały z samej natury nie zabezpieczają palców. Moje sandały są firmy Teva i są bardzo minimalistyczne, zaledwie podeszwa i kilka pasków. Za to wszystko bardzo solidne. Podeszwa jest trekkingowa, wytrzymała i dobrze sobie radzi na różnych nawierzchniach. Paski też są bardzo solidne, z długimi i mocnymi rzepami. Nic się nie odczepia ani nie luzuje samo z siebie. Są naprawdę super.

Po drodze spotkaliśmy tego niebieskonogiego głuptaka. Kolor nóg, zdaniem naszej przewodnik, zawdzięcza jedzeniu sardynek. Nogi stają się bardziej niebieskie z wiekiem, ale ich kolor i intensywność zależy też od kondycji danego osobnika. Ten o najbardziej intensywnych kolorach mają większe szanse w znalezieniu partnera. Z kolei nazwa głuptak wzięła się od tego, że te ptaki nie boją się ludzi. Niewątpliwie nie jest to rozsądne.
A tu leży młody głuptak. Nie umie jeszcze latać, a czekając na kolejny posiłek, w taki sposób śpi.
Zagrożeniem dla głuptaków, ale też innych lokalnych stworzeń, są szczury, których tu naturalnie nie było. Szczury te są tu duże i agresywne. Potrafią pływać, więc łatwo się przemieszczają. Pracownicy parku rozmieszczają pułapki, z których jedną widać na zdjęciu, ale to jak walka z wiatrakami. Szczury bardzo szybko powiększają populacje i trudno z nimi walczyć.
Nasza przewodniczka wypatrzyła kraba. W porównaniu do poprzedniej, to wiedziała zdecydowanie więcej o otaczającej przyrodzie i widać było, że nie tylko powtarza wyuczone regułki, ale po prostu tym żyje.
Ten krzak to z kolei palo santo, czyli święte drzewo Indian - powszechnie przez nich stosowane w celach leczniczych. Mama naszej przewodniczki również leczyła ją palo santo. Ma m.in. działanie podobne do aloesu i łagodzi skutki poparzenia słonecznego. Owoce zawierają olejki eteryczne, które długo i ładnie pachną.
Na mostkach można sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie. Tu akurat dziewczyna z Guayaquil w Ekwadorze, dla której zwiedzenie Galapagos też jest atrakcją, na którą warto wydać trochę pieniędzy. Poza nią nasza grupa składała się pary Holendrów i szóstki Amerykanów.
Tak wyglądało zejście do łodzi. Dla tej pani było to spore wyzwanie.
Kolejnym punktem programu było snorkowanie. Byliśmy w dwóch miejscach, ale po doświadczeniach z poprzedniej wycieczki było to dla mnie mocne rozczarowanie.
Z wad mogę wymienić gorszą widoczność i mniej ryb. Często na długich odcinkach nie było nic, albo jedynie te bardzo małe. Nie mogliśmy popływać samodzielnie tylko ciągle zwartą grupą, z częstymi przystankami, nie do końca wiadomo po co. Może po to, aby nas policzyć i zbić w zwartą grupę, gdy ktoś został w tyle. W zwartej grupie pływa się gorzej, bo ludzie na siebie wpadają. Dodatkowo, gdy jest płytko i na dnie są jakieś luźne frakcje to płetwami wzbudzamy je w ruch, a przez to następni w grupie gorzej widzą.
Nie zatrzymywaliśmy się przy żadnych mniej istotnych rybach tylko mknęliśmy do przodu za naszą przewodniczką.
Tu wypatrzyła jakąś rozgwiazdę.
Z bardzo bliska widziałem dużego żółwia. Płynął prosto na mnie, ale oczywiście skręcił.
Efekt byłby dużo ciekawszy, gdyby woda była bardziej przejrzysta.
Nabieranie powietrza, Przewodniczka mówiła ile taki żółw potrafi być pod wodą, ale już zapomniałem.
Na tym zdjęciu jest ośmiornica kryjąca się w jakiejś dziurze. Nasza przewodnik ją wypatrzyła i mi ją pokazała, ale że ja nic nie widziałem, to wzięła moją kamerę i to sfilmowała. Hmm.. nawet teraz nie jest prosto ją dojrzeć. W innym miejscu w jakiejś podwodnej jaskini był młody rekin, ale tylko przewodniczka i dwie inne osoby go widziały.
Z unikalnych stworzeń, które widziałem na własne oczy były koniki morskie. Ten był całkiem blisko. Musiałem uważać, aby mnie na niego nie zniosło.
Tu kolejny.
I jeszcze jeden.
To by było na tyle, jeśli chodzi o podwodny świat. Woda wcale nie była taka ciepła. Było zdecydowanie chłodniej niż na poprzedniej wycieczce i nawet w piance to czułem. Ta starsza pani, która miała problem z zejściem do łodzi, pod koniec wręcz wprost mówiła, że chce wracać, bo jest jej zimno. Inny starszy Amerykanin, który mówił, że sporo wcześniej nurkował, też cały się trząsł.
Jeśli chodzi o lunch to też było gorzej, najpierw dostaliśmy po jabłku, później po 4 markizy, a na koniec colę lub sok brzoskwiniowy i kanapkę z tuńczykiem, nieco większą, bo w bagietce o około 20 cm długości. I to by było na tyle. Poprzednim razem kilka razy dostawialiśmy coś do picia, była kawa, ciastka co chwila, a na lunch było smaczne ceviche. Dlatego tym razem nie zostawiłem napiwku. Może było to trochę nie fair wobec naszej przewodniczki, bo naprawdę się starała i miała dużą wiedzę o tym co nas otacza, ale ogólnie byłem rozczarowany i jej się oberwało. Ta poprzednia nie była tak przygotowana merytorycznie, ale za to lepsza w handlu, bo zbieranie tych tipów przeprowadziła tak, że wręcz ciężko było nic nie wrzucić. Ta obecna robiła to tak, jakby się wstydziła i w efekcie może połowa coś wrzuciła, a reszta nic.
Już przed samym portem zobaczyliśmy jeszcze dwa pingwiny galapagoskie.
Po powrocie trochę poleżałem oglądając filmiki z snorkowania. Kamera bez filtra zdecydowanie lepiej działa, ale co z tego, jak filmiki to nic ciekawego. Pomyślałem, że pójdę zobaczyć, czy może na tej darmowej miejscówce, na której byłem wczoraj, coś ciekawszego nagram. Jednak zanim tam poszedłem to zaszedłem na inną miejscówkę, na której w słonym jeziorku można spotkać flamingi.
Do ich oglądania jest specjalny pomost.
A oto i flamingi.
Gdy doszedłem na miejsce to zdałem sobie sprawę, że o ile kamerę wziąłem, to nie zabrałem maski i rurki. Była już piąta, więc nie było sensu się cofać, bo zaraz będzie ciemno. Popływałem więc tylko chwilę. Woda nie była zbyt ciepła. Coś jak u nas w jeziorach latem.
Na pomoście nie mogło zabraknąć legwanów.
Chociaż od dawna już nie pada to kałuże wciąż stoją. W niektórych miejscach aż ciężko przejść.
Czekając na zachód słońca zrobiłem jeszcze kilka zdjęć leżakującej zwierzynie.
Niektóre obserwowały otoczenie.
Lokalna czarna mewa.
Łypiący groźnym wzrokiem legwan.
Teren prywatny, gdyby ktoś się pytał.
Pelikan szuka zdobyczy.
Narobiłem pełno zdjęć tego zachodu nad morzem, ale nie będę ich tu wszystkich wrzucał.
Gdy wracałem do hotelu niebo wyglądało jeszcze magiczniej.
Aż poszedłem na górę, do nieczynnej restauracji i tam najlepszy efekt był gdy ten zachód było widać tylko w tym wąskim pasku.
Gdy przebrałem się w suche ciuchy, poszedłem jeszcze coś zjeść. Chciałem rybę. Mieli ją w tym poprzednim miejscu, ale po pierwsze nie byłem przekonany, czy dobrze ją zrobią, a po drugie akurat było tam pełno ludzi. Dziewczyna z obsługi mówi trochę po angielsku, więc przyciąga turystów.
Poszedłem więc do innego miejsca, które znalazłem w jakiejś odludnej uliczce. Na afiszu była ryba, ale gdy pani zaczęła mi wymieniać co mają, to ryby nie wymieniła. Zdecydowałem się na kurczaka, bo nie chciałem sprawiać jej kłopotu. Przez słabą lokalizację za bardzo nie miała klientów, jedynie dwóch miejscowych. Po angielsku też nie mówiła. Za to na grillowaniu się znała.
Za to co tu widać zapłaciłem $7, czyli jeszcze mniej niż wczoraj. Całkiem tanio i smacznie, a niby na Isabeli miało być najdrożej.
Na deser, już w innym miejscu, kupiłem jeszcze empanadę z serem. To trochę jak nasza drożdżówka z serem, ale z mąki kukurydzianej. Na słodko. Ta konkretna była już trochę wysuszona. Wcześniej w innym miejscu kupiłem lepszą. Taka empanada kosztuje tutaj $1.
Na zdjęciach i z relacji wygląda i brzmi to całkiem ciekawie. Pozdrawiamy serdecznie z Kociewia :)
OdpowiedzUsuńOlaf pytał, czy jestem zadowolony to powiedziałem prawdę, ale potem dodałem, że może miałem zbyt duże oczekiwania i gdybym ich nie miał, to pewnie byłbym zadowolony.
UsuńMamusia się cieszy, że zobaczyła koniki morskie w ich naturalnym środowisku, tak pięknie przytrzymują się ogonkiem. A legwany przypominają smoka, czy bazyliszka. Swoją drogą warto nagrać jak się poruszają. A ryż Ci się nie przejadł?
OdpowiedzUsuńZa to jak będą smakowały ziemniaczki w domu :-)
UsuńJeden przede mną uciekał i mam krótki filmik
UsuńJeszcze nie, bo ryż też lubię, ale po powrocie na pewno chętnie wrócę do ziemniaków ;-)
UsuńZiemniaki z Osieka lepsze od ryżu😀
UsuńTo jest oczywiste 😀
UsuńSuper te legwany! Wybitnie przyrodnicza wycieczka. Niektórzy tu u mnie w domu zazdroszczą podwodnych wrażeń :-) Trzymaj się!
OdpowiedzUsuńDzięki :-)
Usuń