Darmowe atrakcje San Cristóbal

 Tym razem nie kupiłem kolejnej wycieczki i zdecydowałem się na darmowe atrakcje. Jak się za chwilę okaże, to wcale nie był zły pomysł.

Lew morski to inaczej uszanka/uchatka kalifornijska. Dzisiaj z jedną miałem bliskie spotkanie. 

Lotnisko, na które przyleciałem i z którego jutro odlecę. 

Zaszedłem tutaj szukając jakiegoś skrótu do miejscówki, do której chciałem się dostać. Najkrótsza droga prowadziła przez jednostkę wojskową, a druga obok lotniska. Niestety nic z tego nie wyszło i musiałem iść na około. Pani w moim hotelu mówiła, że mogę podjechać tam za 1$, ale bez przesady, od czego mam nogi.

Ta droga na około wcale nie była tak krótka i ten $1 to wcale nie dużo za ten odcinek.

Moim celem była plaża i zatoczka La Lobería.

Stoją tam stojaki, na których można zawiesić swoje rzeczy.

Jest też budka wyglądająca jak dla ratownika, ale zajęta przez osoby, które chcą się schować przed palącym słońcem. Pod budką leżą sobie lwy morskie, a zaraz obok ludzie.

Ryba na tym zdjęciu wydaje się mieć ranę przy skrzelach.

Na tej miejscówce było zdecydowanie więcej podwodnych atrakcji niż na Los Túneles. Co prawda nie było koników morskich i ośmiornic, ale za to sporo ryb i, przede wszystkim, żółwi. 

Mogłem sobie swobodnie z nimi popływać bez ciągłego sprawdzania, czy aby grupa gdzieś nie odpłynęła. 

Moja maska działała w miarę dobrze, chociaż nie używałem szamponu, ale śliny. Za to moja rurka jest nieporównywalnie lepsza od tej, którą dostałem przy okazji ostatniej wycieczki. W tamtej każde spojrzenie w bok kończyło się zalaniem rurki, a mojej nic takiego się nie dzieje i nie muszę o tym myśleć.

Ogon u żółwia oznacza, że to samiec. Samice podobno mają mniejsze, trójkątne ogony. Tak przynajmniej zrozumiałem słowa przewodniczki-przyrodniczki. Mówiła też, że jedna samica ma dwóch, albo więcej samców i pływają w tej grupie.

Dwa żółwie na raz.

Można było pływać z nimi do woli, ale ja przy każdym byłem tylko chwilę i płynąłem dalej.

Po drodze trafiając na kolejnego żółwia.

Zastanawiałem się, czy ten zakręcony ogon nie oznacza samicy. Miał być trójkątny, więc chyba nie.

Ludzie stoją w wodzie i sobie gadają, a obok żółw.

Różne gatunki ryb.

Chociaż generalnie te ryby tutaj się powtarzają i nie ma aż tylu różnych.

Ta żółtousta próbowała pocałować kamerę.

Jedna z uszatek cały czas wyła. 

Później się okazało, że gdzieś przy bojkach jakaś uszatka utknęła w linach. Akurat robiłem jakieś zdjęcie i jakiś starszy pan podszedł do mnie, abym zadzwonił po pomoc. Tylko nie mam ani karty do rozmów, ani nawet internetu. Dokładniej mam polską, ale minuta rozmowy kosztuje 7 zł/min. Ostatecznie chyba ktoś inny zadzwonił, bo za chwilę przyszedł pracownik parku z kołem ratunkowym i torbą. Nie czekałem już na przebieg akcji ratunkowej, tylko poszedłem z powrotem do hotelu, aby trochę odsapnąć i ruszyć w kolejne miejsca. Tym razem na zachód.


Wróbelkopodobny ptaszek, którego często tu spotykam. Wielkościowo jest zbliżony, ale jest prawie czarny.

Wątek polityczny na Galapagos.

Fotografowałem kwiatka, ale ktoś inny też chciał znaleźć się na zdjęciu. I mu się udało.

Zamknięta droga

Tą drogą szedłem z lotniska do hotelu. Hotel niby blisko, ale droga raczej z tych gorszych. Płot po lewej to ta jednostka wojskowa, o której wspominałem.

O ile strona wschodnia jest blisko mojego hotelu, to zachodnia wymaga przejścia przez całą miejscowość.

Jest niedziela i w oddali słuchać muzykę i jakiegoś konferansjera.


Okazało się, że zorganizowano jakąś imprezę dla lokalnych mieszkańców. Jest darmowe jedzenie, ale strasznie długa kolejka. Oczywiście żaden turysta w niej nie stoi.

Chłopaki przygotowują się do picia piwa na czas. Chwilę później panie brały udział w zawodach przeciągania liny.

A to koniec kolejki po to darmowe jedzenie. Na mieście wiszą jakieś plakaty wyborcze, a ksiądz w kościele też mówił coś o polityce, więc kto wie, czy to nie impreza przedwyborcza.

Gra w klasy - wersja galapagoska.

Ciekawe liście.

"Śpiący policjanci" mają tu zdecydowanie większy rozmiar niż u nas.

Pierwszą plażę, zaraz za Puerto Baquerizo Moreno, sobie odpuściłem.

Trasa była bardzo dobrze przygotowana, chociaż na tym zdjęciu może wydawać się, że nie.

Druga z napotkanych plaż bardziej wpadła mi w oko i po przywitaniu z tutejszym gospodarzem ruszyłem do wody

Plecak zawiesiłem na płocie, a raczej płotku.

Ludzi było więcej niż po wschodniej stronie, ale w wodzie nieco gorzej, chociaż też całkiem dobrze.

Woda czasami bardziej, a czasami mniej przejrzysta.


Ławica rybek unosi się zgodnie z falami.

Żółw zobaczył lwa morskiego.

Jak się ma dwa obiekty, to nie wiadomo, na który skierować kamerę.








Ich duma. Jedyne działo. Jak odchodziłem z tego miejsca to przyszła wycieczka i ich przewodnik do mnie: "Ładna, nie?"


Punkt widokowy zrobiony z plastikowych desek, jak w RPA.


Kolejny był już drewniany.


Na tej miejscówce też się kąpałem. Woda fajna, przejrzysta, ale ryb nie było zbyt dużo.

Chociaż na tym zdjęciu akurat jest ich bardzo dużo. Ale mam na myśli ich różnorodność.

Gdy już wracałem, przy tych schodach prowadzących na pomost, miałem przygodę z lwem morskim, który nagle podpłynął z lewej i złapał mnie zębami za rękę. Delikatnie, ale i tak odruchowo zdzieliłem go kamerą. Niestety była już wyłączona. Myślę, że to jakiś młody osobnik chciał się bawić, ale jak oberwał to uciekł. Próbowałem go odszukać, ale bez skutku.

Już na nadwodnej części schodów spotkałem kraba.

Ruszyłem dalej. Ponownie do góry.





To był najwyższy punkt trasy. Można było z niego zobaczyć Puerto Baquerizo Moreno. Tu na 5-krotnym powiększeniu 

Można jeszcze było iść na kolejną plażę, ale trasa już bardziej górska i ciągnąca się aż 2 km. Odpuściłem ją sobie. Była już 16:00, a to trochę późno.




Darmowe muzeum.

Przewodnik opowiada o Darwinie.

Ten lew morski musiał przejść spory kawał, aby położyć się przy tym budynku.

Obiad zjadłem w tym samym miejscu, ale wziąłem grillowaną wołowinę. Ryba była lepsza.

Dzień zakończyłem w kościele. Mszę prowadził tutejszy biskup. Ludzi nie było za dużo i na początku mszy każdego z osobna pokropił wodą święconą.


Komentarze

  1. Ciekawe zdjęcia! Można było poczuć nieco lokalnego klimatu. Czy żółwie spotkałeś daleko od brzegu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tej pierwszej plaży, czyli La Lobería, były bardzo blisko i nawet nie trzeba umieć pływać, aby je zobaczyć. Wystarczyłoby chodzić po dnie i patrzeć przez maskę.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!