Wstałem o 8:00, czyli później niż zwykle. Obudziłem się już o 7:00, więc mój organizm już się chyba przyzwyczaił do wcześniejszego wstawania. Tylko tutaj nie chodzę spać o 3:00, a maksymalnie o 1:00. Dzień zacząłem od wymuszenia śniadania, bo w tym hostelu jest słaba organizacja i gościu, który mnie przyjmował zapomniał o przekazaniu jakichkolwiek informacji poza opisami wycieczek, które organizują. Nawet hasła do WiFi mi nie podał i musiałem się o nie upominać. O wydaniu reszty też zapomniał, chociaż wspomniał, że musi mi jeszcze oddać. Nie dużo, bo 8 zł, ale zawsze. Nie widziałem go od tego czasu, ale przysyła mi na WhatsApp zaproszenia na wycieczki. Ostatnie to wieczorny wypad do jakiejś impezowni, nawet z filmikami. Nie skorzystałem. Aby wejść, czy wyjść mam pastylkę, która pozwoli otworzyć drzwi. Na recepcji nikogo nie ma.
Część ulic Bogoty to jedno wielkie targowisko, przez które przetacza się mrowie ludzi i przeciskają pojazdy. Nawet stary Jeep z obrazem Chrystusa.
Szukając, gdzie mógłbym dostać śniadanie, wszedłem na górę. Siedział tam jakiś gościu i coś malował słuchając muzyki. Trochę go wystraszyłem. Śniadanie ostatecznie dostałem na dole. Dziewczyna, którą tam spotkałem zrobiła mi jajecznicę z dwóch jaj z dodatkiem ziemniaków i chyba jeszcze czegoś, a do tego arepę, czyli coś, co kształtem przypomina nasze racuchy, ale jest z mąki kukurydzianej. No i kawę, nawet z dolewką.
Dzień chciałem zacząć od tego, czego nie udało się zrobić w Quito, czyli wjazdu kolejką linową na pobliską górę Monserrate. Góra wznosi się na wysokość 3152 m n.p.m., więc nawet nie zbliża się do tych 4000 m, w Quito, ale i tak robi wrażenie.
Po drodze podziwiałem dzieła tutejszych grafficiarzy, które są tu wszędzie.
Wejścia do uniwersytetu pilnuje strażnik.
Ta uliczka jest podobno niebezpieczna. Spotkany policjant, po angielsku powiedział mi, że teraz mogę nią przejść, bo oni tu są, ale z powrotem mam iść główną drogą, bo oczywiście szedłem na około, bocznymi drogami.
Mówił też, że mam uważać na ludzi, którzy mogą podawać się za policjantów i tym sposobem coś ode mnie ukraść. Mówił, że policjanci są zawsze umundurowani, a nie legitymują nikogo będąc w cywilu.
Kawałek dalej spotkałem innych policjantów, więc nie wiem, gdzie tu niebezpieczeństwo. Poza nimi i mną nikogo innego tam nie było.
Do wjazdu na górę trochę się czeka. Akurat trafiła się wycieczka i było głośno jak na przerwie.
Takim wagonikiem będziemy wjeżdżać na górę.
Niestety na najlepsze miejsca się nie załapałem. Takie są tylko cztery, a ludzi chyba z dwudziestu.
Z góry można zobaczyć jak rozległa jest Bogota.
I pójść do kościoła.
Akurat trwało kazanie. Bardzo długie. Ksiądz, który je głosił brzmiał niczym papież Franciszek. Może to przez podobny akcent.
Figura Chrystusa bezdomnego. Tutaj to bardzo poważny problem i naprawdę przykro się robi, gdy się ich widzi. Co gorsza, co chwila muszę któremuś odmawiać, bo proszą o wsparcie. Nawet jeden chłopak spoza Kolumbii do mnie podszedł, był biały i mówił bardzo dobrze po angielsku.
Gdy jestem w takich krajach to myślę, że państwo opiekuńcze, chociaż może wydaje się drogie w utrzymaniu i w jakimś sensie niesprawiedliwe, jest jednak lepsze od takiej przepaści pomiędzy biednymi a bogatymi. Gdy u nas sprzątaczki pracowały na umowie o dzieło za 5 zł na godzinę i to sprzątając urzędy, to myślałem, że idziemy w stronę państw Trzeciego Świata. Te sprzątaczki już wtedy były wykluczonymi ze społeczeństwa. Niby miały pracę, ale bez składek emerytalnych, czy nawet zdrowotnych. Z wynagrodzeniem, za które ledwo mogły przeżyć. Na szczęście to już przeszłość i mam nadzieję, że już nie wróci. Zawsze będą osoby słabsze, mniej zdolne, mniej przebojowe i one też zasługują na godziwe życie. Będzie to kosztem tych, którzy mają w życiu więcej szczęścia, ale oni też coś zyskują. Mogą normalnie chodzić po ulicach i korzystać w pełni z życia, a nie chronić się w swoich twierdzach i przemykać w samochodach.
Na górze w oddali widać inny kościół.
Z tyłu, za kościołem jest całkiem długa alejka z pamiątkami, a później jeszcze dłuższa z jedzeniem.
Reszta góry jest niezagospodarowana.
Kolejny kwiatek do kolekcji.
Przyjemnie jest na górze, że aż nie chce się wracać na dół. Spodziewałem się, że będzie zimniej, spokojnie na krótki rękawek. Dzisiaj cały dzień było ciepło, cieplej niż wczoraj. Tylko noce są tutaj zimne. Wg internetu w nocy jest 9 stopni i to czuć, bo robi się nieprzyjemnie zimno, a ogrzewania tu nie ma. Za to dzień było dzisiaj maksymalnie 19 stopni, a odczuwałem to jak ponad 20 stopni.
Jest też trasa piesza, ale na to trzeba mieć dużo czasu i dobą kondycję.
Z powrotem też nie poszedłem prosto, tylko tym razem w prawą stronę od kolejki. Tam policji nie widziałem, ale za to najpierw kilka domków zrobionych z folii, a potem inne już z blachy. Zero innych ludzi. Tylko na dachu jednego blaszaka stał chłopak z psem, ale patrzył w drugą stronę. To już bardziej wyglądało mi na niebezpieczną strefę niż to poprzednie przejście. Na szczęście w końcu pokazała się bardziej cywilizowana okolica i mogłem wyjąć telefon.
Murale to za mało, boisko do kosza też trzeba przyozdobić.
Teraz swoje kroki postanowiłem skierować do dzielnicy biznesowej.
Oprócz profesjonalnych graffiti są też bohomazy. Tu akurat na słupie informującym, że znajduję się na ulicy Miasta Limy, czyli w pewnym sensie mi bliskiej.
Po drodze trafiłem na kościół Matki Boskiej Śnieżnej, czyli po hiszpańsku Nuestra Señora de las Nieves. Kościół w tym miejscu był już w 1568 roku, ale obecna świątynia jest z 1922. Poprzednią poważnie uszkodziło trzęsienie ziemi, które miało miejsce w 1917 roku.
Handel kwitnie wszędzie. Gdyby to jeszcze mogło doprowadzić do bogactwa, jak w Polsce w latach dziewięćdziesiątych. Niestety tutaj to raczej stan, z którego ciężko przeskoczyć na wyższy poziom.
W dzielnicy biznesowej też można spotkać graffiti, ale nie widać bezdomnych. Przynajmniej nie aż tylu, jak w La Candelaria.
Museo Nacional de Colombia ominąłem szerokim łukiem. Chociaż to nie do końca prawda, bo wracając trochę się do niego zbliżyłem, ale do środka mnie nie ciągnęło.
Kontrasty Bogoty.
W centrum handlowym San Martín za 12 zł kupiłem sobie kabel USB, który z jednej strony ma dużą końcówkę, a z drugiej USB-C.
Wziąłem aż trzy kable, ale wszystkie mają z obu końców USB-C. Wziąłem też power banka, którego kupiłem na akcję Wisła i okazało się, że aby móc ładować telefon potrzebuję kabla z dużą końcówką. Bateria w moim obecnym telefonie, czyli Pixel 8 Pro, z dużym trudem wystarcza na cały dzień i muszę myśleć, jak ją oszczędzać. Power bank dałby mi więcej komfortu. Wracając do centrum handlowego, to było mocno przeciętne, żeby nie powiedzieć słabe. Mało sklepów, widziałem spożywkę, coś w stylu 1000 drobiazgów i jaki outlet, chyba z ubraniami, część schodów nie działała. Ludzie stali w jakiejś bardzo długiej kolejce do jakiegoś biura. Dziwne jak na takie miejsce. Na dole McDonald's miał stoisko z lodami, ale nie zauważyłem restauracji.
Po lewej samochód do przewozu pieniędzy. Typowy w tej części świata.
Budynki uniwersyteckie zbudowane w angielskim stylu.
W pobliskim parku, też niby w Anglii ludzie siedzą na trawnikach.
"Lepsza" część Bogoty.
Muszę dosyć mocno redukować liczbę zdjęć, które tu wrzucam, bo i tak wiem, że jest ich za dużo. Wszystko tu inne i trudno się oprzeć pokusie zrobienia zdjęcia. Zwłaszcza, że to teraz takie proste.
Moje dogi powiodły ponownie na plac Boliwara i tym razem udało mi się wejść do katedry.
Przy jednym z bocznych ołtarzy znalazłem podobiznę naszego papieża, który odwiedził tę świątynię w 1986 roku. Nie był pierwszym papieżem, bo również Paweł IV tam był i on doczekał się zarówno obrazu, jak i figury. Za to przy ołtarzu jest godło JP2.
Panoramiczne ujęcie placu Boliwara z klasycystycznym Capitolio Nacional (siedzibą kongresu) oraz Palaco de Justicia (Pałacem Sprawiedliwości)
Okolice Pałacu Prezydenckiego, który też jest tuż obok, są poblokowane i sam pałac ciężko sensownie sfotografować. Za to po drodze spotkałem nowe, czarne BMW X7 z wszystkimi szybami zaciemnionymi w asyście policji na motocyklach. Jednak albo u nich są inne zwyczaje niż u nas, albo nie był to nikt ważny, bo normalnie stali na światłach, jak wszyscy.
Później usłyszałem dźwięki orkiestry i postanowiłem ją odszukać. Okazało się, że chyba mieli próbę.
Krążąc dalej znalazłem jakiś splot ulic zamieniony w targowisko. Aż ciężko było się tam przecisnąć, nie mówiąc o robieniu zdjęć.
Kilka jednak udało mi się zrobić.
Ale te, które zrobiłem nie oddają tego mrowia ludzi i towarów, jakie tam spotkałem.
Plaza de San Victorino.
Królestwo rowerów. Sklepy rowerowe jeden przy drugim, a każdy ciągnie się daleko w głąb i w każdym stoją dziesiątki rowerów. Tu można wybrzydzać. Nie wszystkie są tanie, bo na przejściu dla pieszych stał ze mną chłopak, który miał ramę tak płaską i cieniutką, że aż dziw, że to się nie połamie. Oczywiście był ubrany w strój kolarski i z kaskiem na głowie.
Plaza de España.
Ruch drogowy jest tu trochę dziki, ale na czerwonym świetle raczej nie jeżdżą.
Okolice Plazolety Los Mártires.
Z bazyliką Świętego Serca Jezusowego.
Dzięki serialowi Pablo Escobar stał się ikoną popkultury i trafił na koszulki. Chociaż niewątpliwie nie był to przyjemniaczek i w Medellin, skąd kierował swym przestępczym procederem, nie lubią tego kultu.
Nie ma to jak wieczorny turniej szachowy na świeżym powietrzu.
Stacja autobusowego metra.
I wszechobecne graffiti.
A to mój hostel. Mniej więcej nad tym bagażnikiem dachowym jest mój pokój.
Poruszył mnie wątek związany z bezdomnością. Zgadzam się z Tobą … A tak z innej beczki - ja akurat sobie czytam „Sto lat samotności” Marqueza. Może trafisz na jakiś ślad z nim związany Pozdrowienia 😊
OdpowiedzUsuńJuż wyjechałem z Bogoty. W tym momencie pamiętam tylko ten placyk mu poświęcony. Bardzo blisko mieszkałem i bywałem na nim często. Jakieś inne akcenty też widziałem, ale już nie pamiętam, co to dokładnie było, jakieś murale, plakaty, czy napisy. W każdym razie coś w tym stylu. Wiem, że jest centrum kultury jego imienia, ale tam nie byłem. Co do książki to czytałem i całkiem niedawno "Jesień patriarchy". Tę pierwszą słabo pamiętam. Wiem, że była lekko zakręcona. Druga też była zakręcona, ale nawet mi się podobała. Uważam, że to dobry portret południowoamerykańskiego dyktatora, a pod pewnymi względami dyktatorów w ogólności. Jednak wolę Mario Vargasa Llosę i gdy byłem w Limie to specjalnie poszedłem w miejsca, w których dzieje się akcja powieści "Miasto i psy".
Usuń