Dwie noce w jednym miejscu i znowu w drogę, bo czas goni. Jeśli chce się tyle zobaczyć, ile sobie zaplanowałem, to nie ma miejsca na odpoczynek.
Obudziłem się przed ósmą, pamiętając, że nie ma co zrywać się zbyt wcześnie, bo wbrew zapewnienim białej kobiety, która mnie przyjmowała, śniadanie wcale nie zaczyna się od 7:30. Stąd poszedłem na nie o 8:15 i widać było, że tym razem ktoś był już wcześniej. Po mnie przyszła para po pięćdziesiątce mówiąca po niemiecku. W miejscach, w których do tej pory przebywałem było zwykle dużo gości miejscowych, a tutaj raczej międzynarodowe towarzystwo. Na śniadanie poza tym, co było wczoraj, pojawiły się naleśniki w typie amerykańskich, do polewania sosem klonowym. Poza tym nie było tego przyprawianego mielonego mięsa, tylko kiełbaski. Były też paluszki rybne. Owoców znów nie spróbowałem. Były jakieś żółte, pokrojone w kostkę. Za to kawę zrobiłem sobie mocną. Mają tu zwyczaj kawę parzyć w zaparzaczu, dzięki któremu można fusy odsączyć. Po za tym jest jak nasza.
Po śniadaniu zapakowałem się do samochodu i poszedłem się odmeldować. Nie bardzo wiedziałem, gdzie jest recepcja, bo pani przyjęła mnie na zewnątrz, a oznaczeń nie widziałem. Na szczęście nie musiałem długo szukać, bo ledwo pojawiłem się na podwórku, na którym mnie przyjmowano, to zaraz wyszła jakaś Murzynka i spytała w czym pomóc. Powiedziałem o co chodzi i pochwaliłem ich pensjonat za spokój i ładne widoki. Ona stwierdziła, że też jej się podoba. Można odpocząć od zgiełku miasta. Sama pochodzi z Jo'burga i tu znalazła spokój. Podziękowałem jej raz jeszcze i ruszyłem w drogę do jej rodzinnego miasta, a dokładniej do Kempton Park, dzielnicy Johannesburga, w której zlokalizowane jest międzynarodowe lotnisko O.R. Tambo, z którego jutro odlatuję do Kapsztadu.
Na drodze z mojego, górskiego pensjonatu zawsze spotykałem nietypowe, czarne ptaki z nieproporcjonalnie długim ogonem, z końcem zakręconym ku górze, który sprawiał wrażenie, że przeszkadza im w locie. Ptaki te siedziały gdzieś na drodze i podrywały się, gdy tylko nadjeżdżałem. Ich lot przypominał susy. Skok do góry i opadanie. Miałem wrażenie, że to przez ten ogon. Niestety nie mam zdjęcia.
W górach chmury znów były nisko i przysłaniały widoki. W nocy padał deszcz i była burza. Temperatura wynosiła 16 stopni, ale już się do niej przyzwyczaiłem i było mi ciepło w samej koszulce. Oczywiście do tego sandały i krótkie spodnie.
Sama podróż upłynęła spokojnie. Zatankowałem gdzieś po drodze, a potem, w innym miejscu, skorzystałem z toalety. Tym razem obyło się bez energetyków. Poranna kawa wystarczyła na 350 km. Znów zatrzymała mnie policja. Do rutynowej kontroli dokumentów. Tym razem musiałem pokazać prawo jazdy, a policjant nawet coś spisał. Wystarczyło polskie, międzynarodowego nie chciał. Ten też się zdziwił ile mam lat, ale nie pytał, tylko przeczytał w prawie jazdy. Po spisaniu życzył mi bezpiecznej drogi i się rozstaliśmy. Po drodze były jeszcze dwa punkty poboru opłat za autostradę. Tutaj nie ma bramek wjazdowych, a tylko punkty poboru opłat. Trochę to dziwne, ale widocznie działa.
Johannesburg przywitał mnie wielopasmówkami i licznymi rozjazdami, ale miałem szczęście, albo dobrą intuicję, i zwykle jechałem w miarę dobrym pasem. Przebijanie się przez sześć pasów z lewa na prawo nie byłoby zabawne. Chociaż ruch nie był aż taki duży, jak potrafi tu być, więc i to dałoby się zrobić w miarę sprawnie. Droga, przy której jest mój obecny hotelik Tassili Lodge, to uliczka wzdłuż ważniejszej drogi. Nie sprawdziłem tego wcześniej i gdy Google kazało mi skręcić w prawo, a potem jeszcze raz w prawo, to w efekcie zawróciłem na tej głównej drodze, zamiast ją przekroczyć i skręcić już w tą mniejszą. Na szczęście chwilę później była możliwość skrętu w lewo, więc dużo drogi nie nadłożyłem i w miarę sprawnie dotarłem na miejsce. Niestety okazało się, że pokój nie jest jeszcze gotowy i mam poczekać 20 minut. Hotelik jest prawdopodobnie prowadzony przez kogoś z Maroka, bo flagi tego państwa wiszą przed budynkiem obok południowoafrykańskich. Przy okazji rezerwacji pokoju przeczytałem też, że w recepcji mówią po arabsku. Jednak przyjmowała mnie nie Arabka, tylko Murzynka i to bez chusty na głowie.
 |
Lobby moje hoteliku przy lotnisku. |
Co ciekawe, w pokoju na stoliku mam dwujęzyczne Pismo Święte, a właściwie Nowy Testament i Psalmy. Języki to afrykanerski i angielski. Lobby kojarzy się z przepychem typowym dla krajów arabskich, ale zdziwiłem się, że pokój też jest zaskakująco duży. Wysokie są też sufity. Właściwie to mam dwa pokoje i łazienkę, a zapłaciłem za pokój budżetowy tylko R350, ale bez śniadania.
 |
Mój pokój i bardzo duże łóżko z rekordowo wysokim materacem. Generalnie wszędzie tu mają raczej wysokie materace. |
 |
Pokój z drugiej strony. |
 |
Drugi pokój. To tu piszę bloga. |
 |
Łazienka już raczej skromna. |
Zauważyłem, że w pokoju nie ma ręcznika, co jest trochę kłopotliwe skoro zostaję tu tylko do jutra, więc poszedłem zapytać się, czy w ogóle udostępniają ręczniki. Pani powiedziała, że tak, tylko jeszcze wisi na lince i później mi przyniesie. W międzyczasie wymyśliłem sobie, że pojadę do Sandton, czyli obecnie centrum biznesowego Johannesburga, które przeniosło się tutaj z dawnego centrum biznesowego, gdy tamto stało się zbyt niebezpieczne. Za cel wybrałem centrum handlowe Sandton City Mall, które ma duży i stosunkowo niedrogi parking (R10 do 3 godz.). Od mojego hostelu dzieli go 21 km jadąc zwykłymi drogami, bez płatnych autostrad, które skreśliłem, bo z nich mało widać, a chciałem chociaż trochę zobaczyć miasto. Na pokonanie takiej trasy około 14:30 Google wyliczył mi 38 minut. Na ulicach był dosyć duży ruch, który jeszcze komplikują białe busiki zwane tu taxi. Te potrafią robić bardzo dziwne manewry i stanąć w najgłupszym miejscu. Mimo wszystko da się tu jeździć. Nie jest tak źle.
Charakterystycznym miejscem Sandton jest skwer Mandeli z jego pomnikiem, przy którym stale ktoś robi sobie pamiątkowe zdjęcie. Myślałem, że ten plac jest gdzieś obok tego centrum, ale okazało się, że w zasadzie stanowi on jego część. Na dodatek placyk wcale nie leży na poziomie gruntu, tylko o poziom wyżej. Dlatego to bardzo bezpieczne miejsce. Samo centrum jest ogromne i łatwo w nim pobłądzić. Poza odszukaniem skweru Mandeli, obszełem trochę najbliższą okolicę. Tylko z telefonem w kieszeni, kartą i odrobiną gotówki. Plecak, w którym miałem aparat i dokumenty, zostawiłem w samochodzie w bagażniku. W zasadzie niepotrzebnie, bo to bardzo bogata i bezpieczna okolica, ale dzięki temu było mi wygodniej. Zdjęcia robiłem telefonem, więc ich jakość nie jest zbyt wysoka, ale coś da się zobaczyć. Większość z nich zrobiłem z wykorzystaniem HDR przez co są nieco rozjaśnione, ale za to można zobaczyć także to, co normalnie byłoby w cieniu.
 |
Sandton City Mall. |
 |
Budynki w okolicy. |
 |
Nelson Mandela w Sandton. |
 |
Skwer Mandeli w Sandton. |
 |
Skwer Mandeli. |
 |
Okolice Sandton City Mall. |
Chociaż w całym centrum przeważają ludzie czarnoskórzy, to jest bardzo dużo białych. Za to na stacji, na której zatrzymałem się, by skorzystać z toalety, klientami byli prawie sami biali. Aż dziwnie to wyglądało.
 |
Okolice Sandton City Mall. |
 |
Okolice Sandton City Mall. |
 |
Okolice Sandton City Mall. |
 |
Okolice Sandton City Mall. |
 |
Okolice Sandton City Mall. |
 |
Maserati pod pobliskim hotelem. Drugie podobne przejeżdżało obok. |
 |
Okolice Sandton City Mall. |
 |
Okolice Sandton City Mall. |
 |
Okolice Sandton City Mall. |
 |
Okolice Sandton City Mall. Ludzie czekają na przystanku na autobus. |
 |
Okolice Sandton City Mall. |
 |
Okolice Sandton City Mall. |
 |
Okolice Sandton City Mall. |
 |
Okolice Sandton City Mall. Afrykańską bylejakość widać nawet w zamożnym centrum. |
 |
Okolice Sandton City Mall. Z tego przystanku odjeżdżali najprawdopodobniej mniej wykwalifikowani pracownicy. Stali w bardzo długiej kolejce do autobusu, który nie wyglądał najlepiej. |
 |
Okolice Sandton City Mall. Ten sam przystanek widziany z drugiej strony. Po lewej budki z jedzeniem i owocami. |
 |
Sandton City Mall. Hall prowadzący na skwer Mandeli. |
 |
Znany z Londynu sklep z zabawkami też tu jest. Można było do niego zjechać bądź schodami, bądź tą czerwoną rurą. Ta druga opcja jest przeznaczona dla dzieci, ale już jacyś dorośli Hindusi też chcieli się załapać na tę atrakcję. |
Po rekonesansie zjadłem jeszcze obiadokolację w McDonald's, która okazała się zaskakująco tania. Za McChickena, frytki i colę zapłaciłem tylko R36.90, czyli niecałe 10 zł. Co prawda zamiast McChickena dostałem podwójnego cheesburgera z chili i zamiast coca coli ichniejszą cream colę, czyli taką, którą zostawiłem w St Lucia, ale i tak byłem zadowolony. Przy okazji zrozumiałem, że jeżeli chce się dostać coca colę to trzeba tu mówić
coke. W przeciwnym wypadku można dostać landrynkową cream colę. Gdy jadłem obiad w Wimpy, to dziewczyna na moje "cola", spytała "coke?" i dostałem prawdziwą colę. Tu tego zabrakło.
Trasę powrotną, również z wykluczeniem autostrad, Google wyliczył mi na równą godzinę i chyba tyle trwała. Korki, zwłaszcza w okolicy Sandton były ogromne i trzeba było uważać, bo co chwila ktoś próbował się wciskać. Później już jechało się bardziej płynnie. Blisko mojego hoteliku zajechałem na stację, aby już jutro nie tankować. Tylko chyba będę musiał poszukać myjni, bo Johannesburg przywitał mnie piaskiem, który się na mnie posypał z jakiejś nieszczelnej wywrotki. W efekcie samochód jest dosyć brudny i chyba taniej będzie go gdzieś umyć niż płacić karę.
 |
Droga w korku. Dłużyło mi się, więc odczepiłem telefon służący mi za nawigację i zrobiłem zdjęcie. |
Co do wrażeń z trasy po mieście, to widać tu duże różnice. Miejscami jest ładnie, a miejscami na poboczach leży mnóstwo śmieci i widać biedę. W wielu miejscach, gdzie ruch jest spowolniony, pomiędzy samochodami przechadza się sporo sprzedawców i żebraków. Widziałem jak jeden kierowca kupił od takiego sprzedawcy coca colę, ale przeważnie nikt nic nie kupuje i nie zwraca na nich uwagi. Jeden żebrak cieszył się nawet z tego, że mu kciuk do góry pokazałem w odpowiedzi na taki sam gest, bo przynajmniej go nie zignorowałem. Tak tu wygląda. Więcej już po Johannesburgu samochodem jeździł nie będę. Jeszcze tylko jutro do jakiejś myjni i na lotnisko oddać samochód. Gdy wrócę tu ostatniego dnia będę już tylko korzystał z transportu zbiorowego i ewentualnie Ubera, który podobno jest tu popularny i stosunkowo tani.
Jutro lecę do Kapsztadu poznawać zachodnią część tego kraju, a dokładniej południowo-zachodnią. Mój hotelik jest tak blisko lotniska, że słychać samoloty. Do 21:00 dało się też słyszeć, że w okolicy gra jakiś zespół z gitarami i perkusją. Może był jakiś koncert? Ale ani samoloty ani zespół nie przeszkadzają.
Wojtku pewnie będziesz to czytać wieczorem. Z okazji Twoich urodzin życzymy Ci kolejnych pięknych podróży i samych pięknych chwil z tym związanych. No i oczywiście by zdrowie dopisywało. Sto lat. Pozdrawiamy serdecznie EKT.
OdpowiedzUsuńDziękuję 🙂 Jestem na lotnisku i czekam na samolot do Kapsztadu. Pozdrowienia dla całej rodzinki! 👍🙂
UsuńW dniu urodzin wszystkiego dobrego, samych ciekawy podróży oraz zdrowia.
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam Was wszystkich jeszcze z Johannesburga! 👍🙂
Usuń