Dzisiaj nie będę dużo pisał, bo zdjęć będzie tyle, że same opisy pod zdjęciami wystarczą, aby wiedzieć co robiłem.
 |
Pierwsze kroki skierowałem na pobliską plażę, aby stwierdzić, że Góra Stołowa jest w chmurach, więc nie warto na nią ani wchodzić, ani wjeżdżać. Wjeżdża się kolejką linową. Można też wejść i potem zjechać. |
 |
Oczywiście mówiąc kroki miałem na myśli samochód. Udało mi się go zaparkować tuż przy wejściu na plażę i to za darmo. Dzisiaj nigdzie nie płaciłem za parkowanie. |
 |
Woda w Atlantyku jest zdecydowanie zimniejsza niż w Oceanie Indyjskim, w którym zamoczyłem stopy będąc w St Lucia. Nawet słoneczna pogoda nie pomaga na zimne prądy. Znaleźli się śmiałkowie, którzy kąpali się bez pianki, ale albo wytrzymywali krótko, albo tylko brodzili. |
 |
Fale Oceanu Atlantyckiego próbowało wykorzystać dwóch surferów, ale słabo im szło. Przeważnie tylko leżeli na deskach. Udało mi się uchwycić jednego w akcji, ale nie do końca udanej, bo na falę raczej się nie załapał. |
 |
Następnym punktem programu była płatna droga widokowa Chapman's Peak Drive (R47). Czytałem o niej, że widoki są niesamowite, a droga jest niebezpieczna i przy złej pogodzie jest zamykana. Nie mogę się z tym zgodzić.
To miejsce jest jeszcze przed tą słynną drogą. Zaczepił mnie tu jakiś handlarz z Zimbabwe chcąc mi sprzedać jakieś druciane zwierzęta. Powiedziałem mu, ze miałem kolegę z Zimbabwe i życzyłem lepszych klientów niż ja. |
 |
Na mnie Chapman's Peak Drive wrażenia nie zrobiła. Jedyne niebezpieczeństwo jakie wiąże się z tą drogą, to możliwość oberwania spadającym kamieniem. Na drodze są tak absurdalne ograniczenia prędkości (przez najwęższy kawałek do 20 km/h), że trudno poczuć jakieś emocje. |
 |
Widoki i emocje były lepsze na innych drogach wzdłuż Półwyspu Przylądkowego, który niemalże cały udało mi się objechać wzdłuż wybrzeża. |
 |
Na Chapman's Peak Drive są zatoczki, w których można się zatrzymać. Tylko w pobliżu najciekawszych miejsc, np. tam gdzie droga jest wykuta w skale tworząc jakby tunel bez jednej ściany, nie było już miejsca i musiałem jechać dalej. |
 |
Po rozczarowaniu się Chapman's Peak Drive pojechałem do Simon's Town albo Simonstad, jak chce Google.. To typowa miejscowość wypoczynkowa, w której domy kojarzą mi się z początkiem dwudziestego wieku, albo nawet z wiekiem dziewiętnastym. Trochę jak w jakieś domy zdrojowe. Niestety najbardziej charakterystycznych budynków nie sfotografowałem. Może innym razem. |
 |
Do Simon's Town ściąga bardzo wielu turystów, więc są i stragany, ale nie spotkałem się z nagabywaniem. |
 |
Na drogę prowadzącą bezpośrednio do największej atrakcji handlarzy już nie ma. Jedynie jakaś lodziarnia była. Widocznie mają zakaz, bo inaczej byłoby ich tu pełno. |
 |
Miejscem, do którego wszyscy zmierzają jest plaża Boulders Beach, a właściwie jej mieszkańcy - pingwiny przylądkowe. |
 |
Plaża należy do SANP, czyli South African National Parks i mogłem na nią wejść korzystając z kupionej jeszcze w Polsce Wild Card. Chociaż mam wątpliwości, czy jej kupno to był dobry interes. Myślę, że za wejściówki zapłaciłbym zdecydowanie mniej. Zwłaszcza, że nie wszędzie działa. |
 |
Pingwin obserwuje rzesze turystów. |
 |
Ten pingwin wchodził w interakcje z fotografującymi go ludźmi. Dziobiąc, lub próbując dziobnąć kogoś od czasu do czasu. |
 |
Bohater tysięcy zdjęć. |
 |
Gromadka pingwinów nie interesująca się turystami. |
 |
Tak wygląda obserwowanie pingwinów. |
 |
Niektóre wysiadywały jajka. Tak to przynajmniej wyglądało. |
 |
Żona zajmuje się wysiadywaniem jaj, a mąż stoi na straży. Chyba, że odwrotnie. |
 |
Kolejne potencjalne ofiary dzioba pingwina. |
 |
Na plaży Boulders Beach leży sporo mniejszych i większych głazów. Z naciskiem na te drugie. Stąd nazwa tej plaży, bo boulders po angielsku to głazy. |
 |
Ten pingwin czeka na falę, |
 |
Chciałem sfotografować te tajemnicze budki, z których każda ma swój numer, ale zobaczyłem inne zwierzę. |
 |
Pingwin to z pewnością nie jest. |
 |
A ten pokazał mi, że wcale nie udają, że wysiadują jajka, tylko naprawdę to robią. |
 |
Drewniane pomosty, po których spaceruje się oglądając pingwiny. |
 |
Kąpielisko. Szkoda, że nie byłem przygotowany, bo można by się wykąpać. To zamknięty teren, wymagający kupienia biletu, więc raczej nic by nie zginęło. |
 |
Te pingwiny mogłem dotknąć. Siedziały na głazie, na który się wdrapałem. Można tam sobie trochę poskakać po głazach. |
 |
Tylko trzeba uważać na rekiny, które tutaj też lubią głazy. |
 |
Można też przecisnąć się przez szczelinę pomiędzy głazami. |
 |
I penetrować dalsze zakątki Boulders Beach. |
 |
Pogoda sprzyjała, więc widoki były wyśmienite. Słońce tak grzało, że aż założyłem kapelusz i posmarowałem się kremem z filtrem. Temperatura w cieniu wynosiła dzisiaj około 25 stopni. |
 |
Pod tymi głazami ukryte jest przejście. |
 |
Główna plaża nie wymaga przeciskania się przez głazy. |
 |
A to już widoki w drodze do Przylądka Dobrej Nadziei. Widoczną drogą, wijącą się po wschodniej części półwyspu, tutaj przyjechałem. Po prawej jest zatoka nazywająca się Fałszywą. Nazwa wzięła się stąd, że żeglarze płynąc z Indii mylili tę zatokę z Zatoką Stołową, czyli tą, przy której leży Kapsztad. Plaża Boulders Beach także leży w Zatoce Fałszywej (False Bay). |
 |
W okolicy są też ciekawe szlaki, których nie zaliczyłem, bo dnia by mi nie starczyło, a miałem jeszcze trochę w planie. |
 |
Pejzaże Półwyspu Przylądkowego. |
 |
Na końcu tego cypla znajduje się Przylądek Dobrej Nadziei. Aby tam dotrzeć również trzeba zapłacić za wejściówkę lub posłużyć się Wild Card i wjechać za darmo. |
 |
Widok z Przylądka Dobrej Nadziei w stronę Zatoki Stołowej i Kapsztadu, czyli Miasta Przylądkowego. |
 |
Tablice informujące o tym, że w tym miejscu znajduje się Cape of Good Hope, czyli Przylądek Dobrej Nadziei. Ciężko jest sfotografować te tablice bez ludzi, bo do zdjęcia w tym miejscu stoi długa kolejka chętnych. Przynajmniej o tej porze, gdy tam byłem i przy tak dobrej pogodzie. A nie zawsze taka jest, o czym świadczy pierwsza nazwa tego miejsca - Przylądek Burz. |
 |
W okolicy przylądka można trochę poskakać po skałach. |
 |
A także wspiąć się na okoliczną skałę. |
 |
Wspinaczkę ułatwiają schody. |
 |
Dzięki którym wchodzi się łatwo. Jedynie upał może trochę przeszkadza, ale za to daje piękne widoki i opaleniznę. |
 |
Schody do nieba. Chociaż moim zdaniem szlak był łatwy, to były osoby schodzące na siedząco. |
 |
W każdym miejscu widoki zapierały dech w piersiach. Albo to przez wysiłek i upał. Nie wiem. |
 |
Wzburzone fale Oceanu Atlantyckiego. |
 |
Widok z góry na miejsce z tablicami. |
 |
A tu można spaść, jeśli nie zachowa się ostrożności. |
 |
Można wejść jeszcze wyżej. |
 |
To trzeba to zrobić. Trasa wciąż dobrze przygotowana. |
 |
Widoki też wciąż piękne. |
 |
A schody dalej prowadzą do nieba. Wchodzę i wchodzę, a wciąż jestem na ziemi. Na tym przykładzie widać, ile to trzeba się namęczyć, aby do tego Nieba w końcu dotrzeć. |
 |
Widok na kolejną odnogę półwyspu - skałę nazwaną Cape Point, czyli Punkt Przylądkowy. Znajdują się na niej dwie latarnie morskie: stara, już nieczynna oraz nowa, cały czas ostrzegająca przepływające statki. |
 |
Parking i tablice z najwyższego miejsca. |
 |
A tu kolejka do zdjęcia. Nawet dwóch Polaków było i już prawie bym do nich zagadał, ale przeszli na niemiecki. Jeden z nich był w koszulce Borussii Dortmund, nawet szalik miał i uniósł go nad głową, gdy robił sobie zdjęcie. Prawdziwy szalikowiec. |
 |
A to już na parkingu przy Cape Point. Z tego punktu można kolejką podobną do tej z Gubałówki dojechać pod starą latarnię morską. |
 |
Można tam też dotrzeć pieszo i ja wybrałem ten wariant. |
 |
Chociaż to kawał drogi, a latarnię ledwo co widać. |
 |
Plaża Diasa, nazwana tak na cześć Portugalczyka Bartolomeu Diasa, odkrywcy Przylądka Dobrej Nadziei i żeglarza, który jako pierwszy opłynął Afrykę. Ironią losu można nazwać fakt, że Dias zginął właśnie tutaj, rozbijając się o skały Przylądka w trakcie burzy. |
 |
Niemalże pionowa ściana klifu, na którego końcu znajduje się nowa latarnia morska. Część drogi do latarni jest udostępniona dla turystów, ale nie dane mi było jej przejść, nad czym boleję i rozważam, czy jeszcze tam nie wrócić. |
 |
Tarasy widokowe, z których można oglądać klif. |
 |
Stara latarnia morka już niemalże na wyciągnięcie ręki. |
 |
A to już przy samej latarni. |
 |
Szlak do nowej latarni rozpoczyna się niżej. Stąd można tylko na niego popatrzeć. |
 |
Stara latarnia. |
 |
I tu jest przyczyna, dla której nie poszedłem w kierunku nowej latarni.. Zgodnie z tą tablicą trasa zajmuje 1,5 godziny, a już było dosyć późno. Dlatego zrezygnowałem i wróciłem na parking, potem do jakiegoś McDonalda i do domu. |
 |
Widok na uliczkę, przy której mieszkam. Tu w lewo. |
 |
A tu w prawo patrząc od bramy. |
 |
A to brama wjazdowa, dom gospodarzy i samochód lokatorów drugiego mieszkania na wynajem. Przyjechałem za nimi, ale dziewczyna przyszła do mnie i szybko coś po angielsku nawija, że zrozumiałem tylko, że chcieliby zamienić się miejscami. Wyjechałem myśląc, że gościu też wyjedzie, aby mnie wpuścić, a ten się tylko cofnął. Potem jeszcze panikował, gdy musiałem się wbić między śmietnik, a jego samochód. Miałem pełno miejsca, a ten już krzyczy, że mam stanąć. Nie pasowało mi to, bo stałem krzywo, więc jak poszli to cofnąłem się tam, gdzie chciałem.
|
Jako suplement jeszcze kilka zdjęć z telefonu. Poza jednym, zrobionym w Simon's Town, robiłem je w trakcie jazdy, a telefon miałem zamontowany na szybie. Stąd nie bardzo mogłem kadrować.
 |
Chapman's Peak Drive i wspomniany "prawie" tunel. |
 |
Chapman's Peak Drive. |
 |
Chapman's Peak Drive. |
 |
Chapman's Peak Drive. |
 |
Simon's Town. |
 |
W drodze powrotnej z przylądka natrafiliśmy na stado pawianów. O dziwo nie ma znaku ostrzegającego przed pawianami, lecz jest zwykłe ostrzeżenie o innych niebezpieczeństwach i tabliczka "Baboons". Widziałem za to znak ostrzegający przed żółwiami, już symboliczny. Następny do kolekcji. |
 |
W okolicy przylądka jest sporo tablic ostrzegających przed pawianami, które są niebezpieczne, zwłaszcza, gdy poczują coś do jedzenia. Nie ma z nimi żartów. |
 |
Widok z trasy powrotnej. Poprzedni użytkownik samochodu ustawił nawiew na szybę, nie wiadomo po co. Nie chce mi się rozgryzać wszystkich funkcji tego VW Polo i robię tylko to co muszę. Mimo smrodu papierosów widać, że to już nowocześniejszy samochód. Nie trzeba używać hamulca ręcznego przy ruszaniu pod górkę, jest system wyłączania silnika po zatrzymaniu, komputer podpowiada kiedy zmienić bieg i tyle na razie odkryłem. Odkryłem też, że przy ruszaniu pod górkę na wstecznym system przeciwdziałania staczaniu nie działa. Wyszło to akurat wtedy, gdy zaparkowałem na skraju klifu i dobrze, że szybko złapałem za ręczny. |
 |
A to wcale nie Chapman's Peak Drive, tylko zwykła droga przylądkowa z ograniczeniem do 60 km/h. |
 |
W oddali góra, która wygląda jak stół pod obrusem, chociaż nie jest to Góra Stołowa. Nawiew rozpracowałem dopiero na postoju i dopiero wtedy skończyło się skraplanie wody na szybie. |
Komentarze
Prześlij komentarz