Pomimo materaca wysokiego na długość mojego ramienia, nie spałem zbyt dobrze. Poszedłem spać o pierwszej, a obudziłem się nieco po szóstej. Nie wstałem od razu i, przysypiając od czasu do czasu, dotrwałem do ósmej. Budzik miałem ustawiony na 8:45, ale doszedłem do wniosku, że nieco przesadziłem i jak wstanę o 8:00 to też wcale nie będę mial zbyt dużo czasu. Zwłaszcza, że chciałem wjechać do myjni. Wybrałem taką ręczną, przy pobliskim supermarkecie i czytałem w opiniach, że nie są zbyt szybcy.
Gdy już wstałem, wyjaśniło się dlaczego żle spałem i dlaczego ten hotelik Tassili Lodge jest taki tani. Okazało się, że coś mnie pogryzło na lewym biodrze. Teraz mam tylko nadzieję, że tych insektów, które to zrobiły, nie przywiozłem do nowego lokum. Miejsce, w którym teraz jestem, wprost lśni czystością, a na dodatek jest prowadzone przez potomka Polaków i jego żonę, więc głupio byłoby im tu coś przywlec. Bieliznę, którą miałem na sobie w nocy i tę dzisiejszą już wyprałem. Sam też oczywiście wziąłem prysznic. Mam nadzieję, że to pomoże na to, aby ta zaraza się nie rozprzestrzeniła, bo nic więcej zrobić nie mogę.
 |
Wspomniane przeze mnie wczoraj Pismo Święte na stoliku w Tassili Lodge. Wszystko pięknie tylko ostrzeżenia przed pluskwami zabrakło. Na booking.com mieli wysokie oceny. W komentarze się nie wczytywałem, a szkoda, bo może ktoś przed tym ostrzegał. |
Wymeldowanie z zapluskwionego Tassili Lodge poszło sprawnie i od razu pojechałem na pobliską myjnię. Trochę zdziwiła mnie cena, bo aż R80, ale w tej kwocie jest bardzo dokładne mycie z odkurzaniem w środku. Aż na tak dokładnym myciu mi nie zależało, ale przy okazji chciałem trochę zobaczyć jak to tu działa i mieć jakiś kontakt z ludźmi stąd. Jak się później okazało R80 było oficjalną stawką za pełne mycie (full wash). Potwierdza to żółta tablicy po prawej stronie stanowisk. Była też tańsza opcja "wash and go", ale dziewczyna, gruba Murzynka ze złotą otoczką wokół z jednego z zębów, nic o takiej możliwości nie wspomniała. Chociaż trochę kręciłem nosem i już prawie chciałem odjeżdżać, bo pomyślałem, że może chce mnie naciągnąć. Ale, że nic nie zjeżdżała z ceną, to ostatecznie zostałem.
 |
Mój samochód, pierwszy z lewej, właśnie jest ręcznie szorowany. |
Chłopak, który mył mój samochód, powiedział, że mogę zostać w środku. Jednak ja wyszedłem i trochę z nim pogadałem, ale głównie to on pytał. Skąd jestem, gdzie tutaj mieszkam, poprawił mnie, gdy podałem nazwę hoteliku i kiwnął głową, jakby znał miejsce. I to byłoby na tyle. Przy okazji tej pogawędki zaraz zaczął negocjować, że wyczyści mi samochód tak, jakby dopiero wyjechał z fabryki, ale mam mu dać na zimny napój. Od razu skojarzyłem, że chodzi o R20 i, jak się później okazało, dokładnie o taką sumę mu chodziło. W międzyczasie robiłem telefonem zdjęcie myjni, to chłopak zaraz wyraził gotowość do pozowania. Nawet zrobiłem mu zdjęcie z bliska, ale okazało się nieostre. Chłopak nie omieszkał się pochwalić, że też ma smartfona i że mam poźniej mu wysłać to zdjęcie, ale niczego nie wysyłałem.
Na pełne mycie składało się: wstępne mycie myjką ciśnieniową, mycie zasadnicze wężem z jakimś środkiem i potem szmatą. Wszystko bardzo dokładnie z otwieraniem drzwi i bagażnika. Kolejną fazą było płukanie, ponownie myjką ciśnieniową. Następnie miałem przestawić samochód na inne stanowisko, gdzie go polerowano i odkurzano. Dywanik też chłopak zabrał do szorowania, bo był nieco przybrązowiony od tej czerwonej ziemi, która tu gdzieniegdzie występuje. W fazie polerowania dołączyła się dziewczyna, którą na początku pytałem o cenę. Pucowała wszystko dokładnie i wcierała jakąś pastę, a w międzyczasie też mnie zagadywała, ale znów, głównie sama pytając: czy mam żonę?, czy mam dzieci?, czy podobają mi się południowoafrykańskie dziewczyny? Na koniec stwierdziła, że powinienem sobie jakąś z Południowej Afryki znaleźć, bo tak nie może być, że nie mam żony. Patrzyła też na chmury i mówiła, że ma nadzieję na deszcz. Pewnie z powodów biznesowych, ale nie pytałem. Miłe pogawędki skończyły się tym, że miałem kolejną osobę, która liczyła na swoje R20. W efekcie mycie kosztowało mnie R120 i nie wiem, czy nie byłoby taniej zapłacić karę za brudny samochód. Zwłaszcza, że wcale nie musiałbym jej dostać. Tylko wtedy nie poznałbym tutejszych zwyczajów. I nie nauczył się tego podawania ręki na trzy sposoby. W rzeczywistości sposoby są tylko dwa, ale w sekwencji trzech uścisków: zwyczajny, górny, zwyczajny. W sumie proste, a ja chciałem coś komplikować. Jeden z chłopaków, który przyszedł tam sobie pogadać do znajomków, w końcu mnie tego nauczył i teraz wiem o co chodzi. Na koniec powiedziałem im, że nie jestem zadowolony z takiego wzrostu ceny i że u nas w Polsce jest dwa razy taniej. Ale ostatecznie zapłaciłem ile chcieli i rozstaliśmy się w zgodzie.
Prosto z myjni ruszyłem na lotnisko, bo mycie rzeczywiście zajęło dużo czasu. Chyba około 45 minut i to bez jakiegokolwiek czekania. Od razu wzięli mnie na myjkę i cały czas coś robili. I jeszcze zapach-zawieszkę dostałem, w kształcie żółtego serduszka. Okropną, strasznie duszący zapach. Zaraz mi się z tą ich
cream colą skojarzył. Ale ją zostawiłem. Najwyżej wyrzucą w Hertzu.
Wcześniej myślałem, że może jeszcze do tego marketu, przy którym była ta myjnia zajrzę, ale uznałem, że już lepiej jechać, bo nie wiadomo ile zajmie oddawanie samochodu. Okazało się jednak, że oddawanie poszło bardzo gładko. Pani stwierdziła, że nie widzi żadnych skaz i na tym się skończyło. Wcześniej miałem problem, aby trafić na właściwy parking. Google poprowadził mnie na zwykły parking, a nie taki dla oddających wypożyczone samochody, albo ja gdzieś źle pojechałem. Być może był jakiś zjazd, który przeoczyłem. W każdym razie wjechałem pod bramkę, w której trzeba było pobrać bilet. Stwierdziłem, że lepiej żadnego biletu nie pobierać, bo jeszcze mnie obciążą i na wstecznym wróciłem na drogę, która już niestety całkowicie wyprowadziła mnie z lotniska. W efekcie musiałem na okolicznych autostradach zrobić nawrót, aby zrobić kolejne podejście. Za drugim razem od razu trafiłem tam gdzie trzeba, a także jechałem wg Google'a. Stąd myślę, że za pierwszym razem musiałem popełnić jakiś błąd.
Gdy już pozbyłem się samochodu, to poszedłem na terminal B i oddałem główny bagaż oraz odebrałem kartę pokładową. Potem trochę poszwendałem się po lotnisku imienia O.R. Tambo. Oliver Reginald Tambo to współpracownik Mandeli z Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC). Podobno zasłużony dla walki z apartheidem. Jednak chyba ktoś go nie lubi, bo na najwyższym piętrze, w miejscu, z którego można oglądać samoloty, przy jego popiersiu ktoś zniszczył złotą tabliczkę i ostał się tylko jej fragment. Szkoda, że nie zrobiłem zdjęcia.
 |
Główna hala lotniska w Johannesburgu. To tutaj czeka się na osoby przylatujące i to tutaj grasują różnej maści "pomocnicy". |
 |
Lotnisko O.R Tambo w Johannesburgu. |
 |
Lotnisko O.R Tambo w Johannesburgu. |
 |
Lotnisko O.R Tambo w Johannesburgu. Część przy bramkach, już po przejściu kontroli bezpieczeństwa. Mój samolot, pewnie dlatego, że był stosunkowo tani, stanął przy bramce, której poczekalnia była w jakimś korytarzu. |
Kontrola bezpieczeństwa przeszła w miarę sprawnie i musiałem jeszcze chwilę poczekać zanim rozpocznie się wpuszczanie pasażerów do samolotu. Okazało się, że pasażerowie zajmujący miejsca w pierwszej części samolotu wchodzili i wychodzili przez rękaw, a ci z tylnej części musieli zejść na dół i wejść do samolotu z płyty lotniska. Samolot był ładnie odmalowany, ale w środku nie najnowszy. Jedzenie było oczywiście dodatkowo płatne. Lot minął spokojnie. W samolocie nawet lekko przysypiałem. Wziąłem miejsce przy oknie, aby oglądać widoki. Przy tej okazji zauważyłem, że ogromna część RPA to praktycznie pustynia. Nic tam nie ma, albo prawie nic, a uprawa ziemi to prawdziwe wyzwanie. I pomyśleć, że tutejszych farmerów morduje się za tę ziemię. Przecież jak oni odejdą, to już nikomu nie będzie chciało się tak walczyć z niesprzyjającymi warunkami.
 |
Kolejka do wejścia na pokład Boinga 737-800. |
 |
Samolot linii kulula.com na lotnisku JHB. |
 |
Johannesburg z lotu ptaka. |
 |
Czy to aby nie jeden ze stadionów Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej, które odbyły się w RPA? |
 |
Spora część RPA to niemalże pustynia i bardzo ciężko jest tam cokolwiek uprawiać bez nawadniania. Okrągły kształt pól wynika z faktu, że najłatwiej jest nawadniać pole ramieniem zaczepionym w jednym miejscu. Stąd powstają zielone koła niczym wyrysowane cyrklem. |
Po wylądowaniu musiałem jeszcze poskakać trochę po taśmach, na których przyjeżdża bagaż, bo moja walizka, spadła na zakręcie z taśmy do środka tego ustrojstwa. Poszło mi to w miarę sprawnie, aż dostałem wyrazy uznania od współpasażerów. Za to moja walizka pojawiła się jako jedna z pierwszych i od razu mogłem iść szukać wypożyczalni. Tym razem wybrałem lokalną firmę Bidvest Car Rental będącą częścią korporacji założonej przez rodzinę Guptów, o której na początku rozmawiałem z dziadkiem, właścicielem wulkanizacji w jakimś townshipie. To ta rodzina o indyjskich korzeniach, która, zdaniem tego dziadka, rządziła zamiast prezydenta Zumy.
 |
Lotnisko w Cape Town, czyli w Kapsztadzie. |
Gdy podszedłem do stanowiska, to jakaś Pani najpierw mnie pouczyła, że kolejka jest z drugiej strony, ale ostatecznie kazała mi zostać i od razu mną się zajęła. Obok, innego klienta, obsługiwała dziewczyna, którą można byłoby uznać za białą, chociaż niewątpliwie miała jakąś niewielką domieszkę innej krwi. Do tej pory na tego typu stanowiskach nie widziałem białych, czy nawet prawie białych osób. Później nawet w sklepie na kasie siedziała prawie biała kobieta. Za czasów apartheidu obie najprawdopodobniej trafiłyby do grupy "kolorowych", a więc nie byłyby uznane za białe. Stąd pewnie takie stanowiska. Dla białych najprawdopodobniej przeznaczone są lepsze prace. Chociaż mogę się mylić, bo po drodze z lotniska w jakimś niezbyt nowym golfie jechał jakiś biały chłopak, który na żadnego menedżera nie wyglądał.
 |
Wypożyczalnia, z której odebrałem mój nowy, nieco śmierdzący samochód. |
Wracając do kwestii wynajęcia samochodu, tym razem nie mam pełnego ubezpieczenia od wypożyczalni, tylko od zewnętrznej firmy Rentalcars.com, za pośrednictwem której rezerwowałem samochód. Przez to jest większa blokada na karcie i większe znaczenie ma stan samochodu. Już na karcie, którą dostałem, było sporo skaz, a facet, który mi go przekazywał zaznaczył sporo kolejnych. Był naprawdę skrupulatny. Nie zajrzał tylko do środka, a tam też nie wygląda najlepiej. Są jakieś podejrzane kropki na przysufitce i do tego śmierdzi papierosami. Tym razem dostałem WV Polo. Nie wiem jak działają te firmy, ale ewidentnie trochę oszukują. Poprzednio zamawiałem WV Polo lub podobny, a w efekcie dostałem Forda Figo, który jest chyba jakąś niskobudżetową wersją na kraje trzeciego świata. Chociaż nie mogę narzekać, bo jeździło się nim dobrze. Jedynie elektryczne otwieranie szyby od strony kierowcy nie zawsze działało, co było nieco kłopotliwe, np. na bramkach na autostradzie. Na szczęście było to sporadyczne. Tym razem dostałem WV Polo, chociaż teoretycznie miała być Toyota Corolla lub podobny. Chociaż może wyszło na plus, bo Corolla mogłaby się nie zmieścić na parkingu przy moim obecnym lokum. VW Polo ma odrobinę większy przebieg niż Ford Figo, bo około 25 tysięcy km. Kolor ma teoretycznie niebieski chociaż dla mnie to jest bardziej biało-szary. Najlepsze jest to, że ma kierunkowskazy i wycieraczki tak jak u nas i znów dwa razy włączyłem wycieraczki zamiast kierunkowskazów, bo już przyzwyczaiłem się do odwrotnego układu. Za to łatwiej będzie mi w Polsce, bo już będzie tak samo.
Wydaje mi się, że w Kapsztadzie jest większy ruch niż w Johannesburgu, ale może to tylko złudzenie, albo taka pora. W każdym razie wygląda zdecydowanie inaczej. Bardziej po europejsku. Nie widać śmieci. Mniej też ludzi szwenda się po poboczach. W części miejsc są nawet chodniki. W mojej dzielnicy widziałem nawet faceta uprawiającego jogging. Jednak żebracy też tu są, czy to na skrzyżowaniach, czy to pod sklepami.
 |
Brudna tapicerka, jakby po ochlapaniu colą w typie coke. |
Mieszkanko, które teraz zajmuję zarezerwowałem przez Airbnb. Wynajmującym jest Marek, którego rodzice są Polakami, a ojciec jest nawet z Kociewia, bo pochodzi z Gniewa. Może uda mi się z nim spotkać w piątek. Zobaczymy. Póki co przyjęła mnie żona Marka Natalie, drobna, bardzo miła i spokojna blondynka. Oprócz mojego mieszkanka, które w rzeczywistości jest małą sypialnią, gdzie jednej ścianie jest kuchnia. Do tego jest łazienka i stolik z parasolem na zewnątrz. Wszystko bardzo czyste i gustownie urządzone. Kuchnia ma wszystko co potrzeba, czyli komplet garnków, naczyń i sztućców oraz lodówką, toster, mikrofalę i elektryczną, dwupalnikową kuchenkę. W puszkach jest kawa, herbata oraz cukier. Na powitanie dostałem wodę oraz dwa Ferrero Roche, które robiły za mój tort urodzinowy. WiFi jest dodatkowo płatne po R15 za noc. Spędzę tu cztery noce, więc wyszło R60.
 |
Moje Polo na parkingu przed moim nowym mieszkankiem. |
 |
Jak widać, o 16:26 były tutaj 22 stopnie. To zdjęcie zrobiłem przed udaniem się po obiad i na zakupy. Gdy jechałem z lotniska było 26 stopni. |
 |
Drzwi po lewej prowadzą na korytarz, którym idzie się na tył budynku, gdzie jest moje mikromieszkanko. |
 |
Moja sypialnio-kuchnia. Bardzo ładna i jasna. |
 |
Mam też telewizor i grzejnik. To ta biała tafla na ścianie. Co ciekawe, wydaje się być drewniana. |
 |
Łazienka. Cape Town boryka się z kłopotami z wodą. Na prysznicu jest naklejona oficjalna, lokalna instrukcja, z której wynika, że prysznic powinien trwać dwie minuty, zęby powinno się płukać ze szklanki, a wodę w toalecie spłukiwać wodą z odzysku. |
 |
Stolik z parasolem. Zjadłem na nim obiad, który przywiozłem sobie z McDonald's. |
 |
Widok mam głównie na mury i chyba na drugie z wynajmowanych mieszkań. Sąsiad ma electric fence, czyli druty pod prądem. Nawet bez tabliczek ostrzegawczych. |
 |
Na lotnisku wręczono mi plik gazet. Mogłem je przekazać Natalie, bo ja raczej nie będę ich czytał. To całkiem gruby plik. Może dla wujka Henia zabiorę. |
Po zakwaterowaniu chciałem pojechać do centrum Kapsztadu, ale uznałem, że jest już za późno i już w samochodzie przestawiłem nawigację na pobliskie centrum handlowe w nowej, biznesowej dzielnicy Century City. Centrum nazywa się Canal Walk i jest ogromne. Niestety Google wyznaczył mi trasę nie na parking, ale do miejsca dostaw towarów. W efekcie znów musiałem trochę pokluczyć, aby trafić na wjazd na parking centrum handlowego. Parking kosztował mnie R10, ale nie wiem jak jest liczony, bo nie sprawdzałem. W centrum odszukałem restaurację McDonald's i ponowiłem wczorajsze zamówienie. Tym razem na wynos. Gdy użyłem słowa coke, to dostałem coca colę, więc wygląda na to, że o to chodzi. Hamburgera także dostałem tym razem tego, którego zakupiłem. Chciałem jeszcze poszukać w tym centrum sklepu spożywczego, ale jak zobaczyłem jakie jest duże, to stwierdziłem, że lepiej pojadę do jakiegoś sklepu w okolicy. Znalazłem jakiś okoliczny mały Spar i do niego pojechałem. Pod sklepem kręcili się żebracy, ale nic ode mnie nie chcieli. Za to przy wejściu do sklepu była bardzo duża tablica z napisem przypominającym o sprawdzeniu, czy na pewno zamknęło się samochód. Wiadomo dlaczego trzeba to sprawdzać.
 |
Canal Walk Shopping Centre w Century City. |
W sklepie kupiłem chleb tostowy, masło, dżem i butelkę Pepsi. Chciałem jeszcze kupić kawę, ale były tylko duże opakowania, więc nie kupiłem. I dobrze się stało, bo okazało się, że w puszce jest jej pełno. Herbatę kupiłem już w Palaborwa, bo tam mieli lokalną herbatę rooibos, a ja chciałem czarną. Rooibos to herbata z czerwonokrzewu, która podobo ma bardzo dobre właściwości, w tym m.in. powstrzymuje rozwój komórek rakowych, spowalnia proces starzenia, czy obniża ciśnienie. Ale nie smakuje jak normalna czarna herbata.
Po powrocie odgrzałem w mikrofali mój obiad i zjadłem go na zewnątrz. Wieczorem zrobiłem sobie jeszcze dwa tosty i herbatę. Resztę wieczoru spędziłem przy pisaniu tego bloga.
Sto lat ...🌻Spełnienia marzeń!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! Tylko...
Usuńnie wiem komu 😀