Guesthouse
Pumba's Africa w Komatipoort, czyli po polsku chyba pensjonat
Afryka Pumby był na szóstkę z plusem. Wieczorem dostałem darmowe piwo i od razu była propozycja, abym śmiało zaszedł do góry, gdybym chciał kolejne. Pokój był bardzo duży, gustownie urządzony i wyposażony we wszystko co możliwe. Śniadanie było angielskie, do tego na wypasie, aż wszystkiego nie dałem rady zjeść, co już jest rzadkie. I jeszcze cała rodzina interesowała się tym, czy jestem zadowolony. Czułem się, jakbym był ich najważniejszym gościem. Przyjmował mnie blondyn po trzydziestce, bardzo sympatyczny i chętny do pomocy. Śniadanie jadłem na zewnątrz mając widok na rzekę i zielone wzgórza. Gdy jadłem śniadanie, moim samopoczuciem i stopniem zadowolenia z pobytu zainteresowała się starsza, dystyngowana pani, która akurat gdzieś wyjeżdżała razem z młodszą dziewczyną. Może to były matka i siostra tego blondyna, który mnie przyjmował? Nie wiem. W każdym razie wszyscy bardzo mili. Maniery w dobrym angielskim stylu, podobnie jak śniadanie. Trochę miałem wrażenie podróży w czasie, bo cała służba, czyli ogrodnik i dziewczyna, która przygotowywała mi śniadanie, była czarnoskóra. W poprzednim pensjonacie też chyba tak było, ale aż tak bardzo nie rzucało się to w oczy. Może przez to, że biały właściciel był nieco niechlujny, chodził w mocno brudnej koszulce i nie wyglądał na specjalnie bogatego. Tym samym czarnoskóre kobiety z obsługi nie wydawały się z innej sfery niż właściciel.
Wczoraj wieczorem blondyn zapewniał mnie jeszcze, że u nich jest bezpiecznie. Mówił, że nawet samochodu na noc nie zamyka. Powiedział to w kontekście kraty, do której dostałem klucz. Mówił, że nie muszę jej zamykać, chyba, że chcę. Rano też porozmawialiśmy o bezpieczeństwie. Mówiłem, że ludzie z Polski boją się to przyjeżdżać właśnie z tego powodu. Blondyn na to stwierdził, że problemy z bezpieczeństwem nie dotyczą turystów. Przemysł turystyczny to tutaj potężna gałąź gospodarki i wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Stąd turyści mogą czuć się bezpiecznie. Tak mówił.
 |
Moje śniadanie w Pumba's Africa. Nie wszystko załapało się na zdjęciu, tyle tego było.
Po za tym co widać, zaserwowano mi jeszcze dwa tosty oraz płatki albo ziarna i do nich dwa jogurty. Tego ostatniego dania nie zjadłem, aby nie mieć ewentualnych problemów w drodze. |
Po śniadaniu podziękowałem za miłą gościnę i ruszyłem w ciężką drogę do miejscowości St Lucia. Do przejechania miałem ponad 600 km. Po drodze zauważyłem sklep Spar, który miałem też blisko mojego lokum w Palaborwa. Zaopatrzyłem się w nim w dwa energetyki i ciastka kokosowe na drogę. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, czy będę miał czas na obiad. Uzupełniłem też paliwo, chociaż miałem jeszcze sporo. I w drogę. Zapomniałbym, w sklepie Spar obok energetyków zobaczyłem inne napoje, znane także z Polski i, co ciekawe, reklamują je tutaj, tak samo jak w Polsce, poprzez twarz i nazwisko Roberta Lewandowskiego.
 |
Tych napojów z Robertem Lewandowskim były aż trzy półki. Szacun! |
Rozwiązał się też mój problem z internetem. Wczoraj w nocy odpisałem na sms-a od Vodafone, w którym pytano mnie, czy jestem zadowolony z obsługi. Miałem w ciągu godziny odpisać
YES lub
NO. Godzina już dawno minęła, ale stwierdziłem, że co szkodzi spróbować. W efekcie, gdy stałem po sklepem, zadzwoniła chyba szefowa człowieka, z którym rozmawiałem wczoraj. Mówiła już bardzo dobrze po angielsku i miała nieco inny sposób odnoszenia się, czyli bardzo grzecznie, ale z dystansem. Przez to odniosłem wrażenie, że jest biała, ale może po prostu była lepiej wykształcona niż ten konsultant. Pytała dlaczego jestem niezadowolony i czy obsługujący mnie konsultant zrobił coś źle, więc powiedziałem o co chodzi. Obiecała, że najpóźniej do jutra rano internet będzie działał, ale zadziałał już w jakieś dwie godziny później, o czym poinformowało mnie Google Maps. Szefowa wyjaśniła też, że karta nie została do końca przez nich aktywowana i technicy muszą to poprawić.
Trasa do przejechania była tak długa, bo przez moje gapiostwo musiałem objechać dookoła Suazi, zamiast jechać na wprost. Aby można było przekroczyć granicę wypożyczonym samochodem trzeba wykupić dodatkową opcję. Przez internet się nie dało, a gdy odbierałem samochód, wyleciało mi to z głowy. Pocieszam się tym, że może cena byłaby tak wysoka, że i tak bym nie kupił. Ale za to miałbym kolejny kraj odwiedzony. Biedniejszy niż RPA, które naprawdę wygląda na dobrze zorganizowane. Coś jak Kostaryka w Ameryce Środkowej. Świetnie utrzymane plantacje, wszystko równe, jak pod sznurek. Nawet gospodarka leśna wygląda tutaj dobrze. Po ścięciu, lasu pnie leżą w równiutkich rzędach. Wszędzie tak samo. Drzewa też są równo posadzone. O dziwo, rosną tu drzewa iglaste. Wygląda chwilami trochę jak u nas. Aż chciałoby się zobaczyć, czy są grzyby. Tylko z drogi ciężko zjechać. Z doświadczenia wiem, że poziom drogi jest sporo wyżej niż poziom gruntu, a rosnąca trawa maskuje tę wysokość. Dlatego przed ewentualną próbą trzeba by wiedzieć, w którym miejscu można bezpiecznie zjechać, aby potem móc wrócić na jezdnię.
Rozważałem nawet taki zjazd z drogi, bo wskutek obfitego śniadania z sokiem i kawą, a potem jeszcze jednym z kupionych energetyków, coś zaczęło mnie gnać do toalety. Jednak bałem się tego pobocza. Później minąłem jedną stację na początku jakiejś miejscowości, bo była po złej stronie. Myślałem, że będzie inna, już po właściwej. Nie było. Ostatecznie wypatrzyłem jakąś malutką, wiejską stacyjkę i dziadka, który siedział przy malutkim sklepiku, zapytałem, czy mają tu toaletę. Wskazał mi palcem w kierunku budyneczku na który składały się dwa wychodki z drzwiami odgrodzonymi murkiem do wysokości około 1,20 m. W męskim był sedes ze spłuczką, ale bez deski pokrywy od spłuczki. Drzwi były otwarte na oścież. Więc można by szybko zająć się sprawą, tylko... nie ma papieru. Błyskawiczna myśl: w bagażniku, w plecaku mam chusteczki. Po czym nastąpiła błyskawiczna realizacja planu ich wydobycia i równie błyskawiczny powrót do wychodka. Uff... zdążyłem w ostatnim momencie. Jeszcze sekunda i miałbym kłopot. Nie mogłem tylko wody spłukać, bo nie byłem w stanie uruchomić tej spłuczki. Naciskałem i pociągałem co się dało, ale bez rezultatu. W końcu sobie to odpuściłem. Umywalki, jak to w wychodku, oczywiście nie było. Dodam jeszcze, jako ciekawostkę, że sklepik prowadziła tam jakaś Pani w chuście i wcale nie czarnoskóra, lecz wyglądająca jak ktoś z Pakistanu, albo nawet z Bliskiego Wschodu. Aż się zdziwiłem, gdzie jestem.
Później już tylko sunąłem aż do kolejnej stacji, w której także chciałem skorzystać z toalety. Drugiego energetyka już nie tknąłem, więc tylko na "jedynkę". Tym razem podjechałem na sporą stację i tamtejsza toaleta to jak inny świat. Nawet w Polsce rzadko takie się spotyka, a na pewno nie na stacjach. Wszystko w bardzo wysokim standardzie, niczym w bardzo eleganckich galeriach handlowych. Na tym przykładzie zobaczyłem po raz kolejny, że to kraj ogromnych kontrastów. Z jednej strony bieda, a z drugiej bogactwo przewyższające to, co mamy w Polsce.
Przy okazji pobytu na stacji, ponownie zatankowałem samochód, aby się później nie stresować. Kupiłem też coś do jedzenia: hamburgera z frytkami. Na wynos, aby nie tracić czasu. Niestety hamburger był tak duży, że nie dałem rady go jeść prowadząc. Przy okazji kupowania paliwa pogadałem chwilę z facetem, który mnie obsługiwał. Zapraszał, aby inwestować w u nich, bo ludzie tu nie mają pracy i przez to żyje im się źle. Mówił, że urodził się w tej miejscowości, w której była ta stacja. Było widać, że był z tego dumny.
Gdy tak jadłem frytki, z papierową torbą na kolanach, za skrzyżowaniem na wylocie z tej miejscowości zatrzymała mnie policja. Policjant tradycyjnie pyta
How are you?, czyli jak wszyscy tutaj, bez wyjątku. Zwykle odpowiadam
I'm fine and you? i zwykle słyszę I'm good albo
I'm fine, too. Do tego grzecznie sobie dziękujemy, Jednak ten policjant zaczął, że on nie do końca ma się dobrze i że mi to może być dobrze, bo mam samochód i mogę sobie szybko jeździć. Wiedziałem, że nie jechałem zbyt szybko, ale przeszła mi przez głowę myśl, że może to próba wyłudzenia przez policjanta pod pretekstem wymyślonego wykroczenia. Czytałem o czymś takim na jakimś angielskojęzycznym forum. Odpowiedziałem, że nie mam takiego samochodu, bo to nie mój. Ale owszem mam samochód. Tylko mój ma już ponad 10 lat. I zacząłem mówić, że jestem z Polski i że my nie jesteśmy tak bogaci. Czyli klasyka Polaka-podróżnika. Policjant się zainteresował i chwilę rozmawialiśmy, a na koniec jeszcze przepraszał mnie, że przerwał mi podróż. Pożegnaliśmy się niczym kumple, z uściskami rąk na trzy różne sposoby. Żadnych dokumentów nie chciał. Pytał tylko ile mam lat i się zdziwił, bo mu na tyle nie wyglądałem. Ale to już było w trakcie tej przyjacielskiej pogawędki. Nic nie było o tym, dlaczego mnie zatrzymał.
Dalsza podróż upłynęła już bez przygód. Jedynie po powrocie zauważyłem, że dostałem sms-a od wypożyczalni samochodów z informacją, że w konkretnym punkcie podanym przez wsp. GPS jechałem 111 km/h, a dozwolona prędkość wynosiła 70 km/h. Dziwne, bo punkt wskazywał na drogę przez las, więc nie wiem dlaczego miałoby być tam takie ograniczenie. Na dodatek nigdzie jeszcze nie widziałem tutaj ograniczenia do 70 km/h. Zawsze są zmniejszane co 20 km/h zaczynając od 120 km/h, która jest tutaj typowym ograniczeniem w terenie niezabudowanym. Generalnie z oznakowaniem jest tu różnie. Podobnie jak ze stanem nawierzchni. Niekiedy idealnie i nie ma wątpliwości co do dozwolonej prędkości, ani strachu, że się urwie koło, a niekiedy znaków brakuje i nie wiadomo jaka prędkość obowiązuje. Stąd nie mam pewności, czy jakiegoś mandatu nie dostanę. Zwłaszcza, że raczej gnałem szybko.
Po przyjeździe do St Lucia zabukowałem się w moim kolejnym pensjonacie. Tym razem o nazwie Rhino Coast Guest House. Po tym poprzednim ten wydaje mi się kiepski. Obsługa jak w typowo turystycznych miejscach. Sucho-grzeczna i pomocna, ale najlepiej, aby dało się na tym zarobić. Skorzystałem z tej interesownej pomocy i poprosiłem, aby przyjmująca mnie Pani poszukała dla mnie wycieczki statkiem, której celem jest oglądanie hipopotamów i krokodyli, z których słynie to miejsce. Zwłaszcza z tych pierwszych, które nocą można spotkać w centrum tego miasteczka, bo wychodzą tu na żer. Jednak lepiej oglądać je z bezpiecznego miejsca, bo wbrew pociesznemu i ospałemu wyglądowi, raczej nie należą do łagodnych i powolnych stworzeń i to one mają na koncie najwięcej ludzkich ofiar. Wcale nie inne zwierzęta, sprawiające wrażenie dużo groźniejszych. To kolejny przykład, że pozory mogą mylić.
 |
Takie znaki można spotkać w St Lucia. |
Wracając do mojej wycieczki, chciałem się wybrać na taką półdniową, aby mieć popołudnie wolne. Niestety dostępne były już tylko całodniowe, a te, nie dość, że zajmują cały dzień, to jeszcze są sporo droższe. Ale mówi się trudno. Musiałem jeszcze poszukać do bankomatu, bo można płacić tylko gotówką, a moich rezerw nie chciałem ruszać. St Lucia to miejscowość typowo turystyczna, jak, dla przykładu, Łeba i w zasadzie żyje z turystów. Stąd można tu spotkać białych ludzi chodzących po ulicy, a nie tylko jeżdżących samochodami. I chyba wieczorami siedzi się w barach, ale ja nie zamierzam. W każdym razie na poszukiwanie bankomatu poszedłem na piechotę, chociaż mój pensjonat jest trochę dalej od centrum. Znalazłem go bez trudu i od razu wróciłem bo zaczęło lekko padać. Temperatura też jest tu niższa. "Tylko" 25 stopni.
Jutro o 6:00 mam być przed budynkiem. Koszmar. Mam nadzieję, że wstanę.
 |
Pokój jest z wyjściem na mały basen. |
 |
Łazienka dosyć duża, ale zwyczajna. |
 |
A tu znów ja na zdjęciu. |
 |
Basenik. |
 |
Główna ulica w St Lucia i bar z głową słonia na dachu. |
 |
Bezpieczeństwo w St Lucia. |
Komentarze
Prześlij komentarz