Znalazłem w internecie, że w Swellendam jest kościół rzymsko-katolicki pod wezwaniem Św. Patryka. Nawet ma swoją stronę internetową. Dowiedziałem się z niej, że jedyna msza w niedzielę jest o 8:00. To oznaczało, że znów musiałem zrobić sobie pobudkę o 7:00. Do kościoła poszedłem na piechotę. Ubrałem polar, bo nie było za ciepło. W drodze pomyślałem, że może powinienem ubrać długie spodnie, bo miejscowi są dosyć purytańscy, zwłaszcza Afrykanerzy, czyli inaczej Burowie. W kościele rzeczywiście wszyscy mężczyźni mieli długie spodnie, ale później przyszedł jeden w krótkich. Na dodatek był to ktoś miejscowy, bo później zbierał na tacę po naszej stronie. Gdy wchodziłem do kościoła, zaczepił mnie jakiś facet i spytał, czy msza będzie po angielsku. Powiedziałem, że jestem tutaj pierwszy raz i nie wiem, ale myślę, że tak. On na to, że nie wiadomo, bo tu dużo ludzi mówi po afrykanersku. Wchodził przede mną, więc spytał się pań, które stały w przedsionku i potem zadowolony stwierdził do mnie, że ma szczęście i msza będzie po angielsku. W przedsionku były do wypożyczenia śpiewniki psalmów oraz liturgia mszy. Wziąłem sobie samą liturgię. Dzięki temu mogłem nawet coś mówić, a nie tylko słuchać i niewiele rozumieć. Ksiądz był czarnoskóry. W kościele nie było żadnego nagłośnienia, więc mówił i śpiewał bardzo głośno. Zresztą osoby wyglądające na bliżej związane z kościołem, też śpiewały bardzo głośno. I też były czarnoskóre, chociaż było też sporo białych osób. Może liczbowo nawet więcej. W sumie było nas około 30-40 osób.
Porządek mszy był taki jak u nas. W drugim czytaniu był dobrze znany
Hymn o miłości z pierwszego listu Św. Pawła do Koryntian, więc łatwiej było zrozumieć. Z resztą, a szczególnie z kazaniem, było już trudniej. Język religijny jest specyficzny i pewne zwroty oraz słowa rzadko występują w normalnych rozmowach. Zdziwiły mnie za to dwa zwyczaje. Pierwszy to podwójna taca. Najpierw zbierano tacę do czerwonych aksamitnych worków z drewnianymi deseczkami u góry. Przez szczelinę w tych deseczkach wrzucało się pieniądze. Tę tacę zbierano zaraz po czytaniach i osoby zbierające, każda w swoim rzędzie, zanosiły ją przed ołtarz, jakby w darze. Przed nimi szły jeszcze trzy osoby z innymi darami, ale nie zdążyłem zobaczyć z jakimi. Druga taca była mniej więcej taka, jak u nas, już do małego i płytkiego wiklinowego koszyka. Drugi ze zwyczajów, który zdziwił mnie jeszcze bardziej, to komunia pod dwiema postaciami. Tego jeszcze nie spotkałem w żadnym kraju. Może wynika to stąd, że tutaj bardzo silne są kościoły protestanckie. Burowie, czyli głównie potomkowie pierwszych osadników holenderskich, wyznawali kalwinizm. Z kolei Anglicy wprowadzili anglikanizm. Może Kościół Katolicki w RPA nie chce być uznawany za "gorszy" i dlatego dopuścił komunię pod dwiema postaciami? Nie wiem.
 |
Kościół pw. Św. Patryka w Swellendam. Zdjęcia robiłem telefonem, więc są jakie są.
|
 |
Wejście do kościoła. |
 |
Wnętrze kościoła pw. Św. Patryka. Pani na zdjęciu miała pierwsze czytanie. Pan obok, czyli pewnie jej mąż, miał co prawda przepisowe długie spodnie, ale mało eleganckie, bo dresowe. |
 |
Kościół, w którym modlą się Burowie. Ten jest ponadto siedzibą Swellendam Kommando Voortrekkers. Voortrekkes w dosłownym tłumaczeniu oznacza "idący przodem", a w mniej dosłownym można je zastąpić słowem "pionierzy". Burowie czują się dziedzicami tradycji swoich przodków, faktycznych pionierów w Afryce. |
Po mszy, która trwała około godziny, wróciłem do mojego pensjonatu. Byłem już spakowany, więc tylko zjadłem śniadanie, wypiłem kawę i z bagażami udałem się do samochodu. Przed odjazdem poszedłem jeszcze zapłacić za mój malutki domek. Nie przypadł mi specjalnie do gustu, ale spędziłem w nim tylko jedną noc, więc to nie problem. Zapłaciłem gotówką, aby powoli się jej pozbywać. Płacę tu głównie kartą. Jedynie za autostrady muszę płacić gotówką. I za tę nieszczęsną wycieczkę z Holendrami też musiałem zapłacić gotówką.
Następnym moim lokum, który zarezerwowałem już na dwie noce, jest znacznie większy domek. Może pomieścić aż 6 osób i na zdjęciach wygląda na przestronny. Domek znajduje się na farmie w pobliżu miasta George. Jednak wprowadzić się tam mogłem dopiero po 14:00, więc zdecydowałem, że w międzyczasie zaliczę jeden z polecanych szlaków w początkach obszaru zwanego Garden Route. W Południowej Afryce na określenie Garden Route wszyscy kiwają z uznaniem głowami. Ten obszar ma tutaj sporą renomę. Podobnie jak Park Krugera. Szlak, który zamierzałem pokonać nazywa się Kingfisher Trail i jest w części zwanej Wilderness, co można by przetłumaczyć jako dzicz. Rzeczywiście trochę dziczy było tam widać, ale sam szlak nie jest wymagający. Ciągnie się wzdłuż rzeki Touws, a jego końcowym punktem jest wodospad. Gdy szedłem w stronę wodospadu złapał mnie deszcz, ale nie był duży. Wcześniej założyłem pelerynę, więc nawet mnie nie zmoczył. Po deszczu można było poczuć się trochę jak w lasach tropikalnych. Zwłaszcza w pelerynie, w której robi się znacznie cieplej niż jest w rzeczywistości. Bez peleryny zimno nie było, ale nie można też mówić o upale. Było w okolicach 25 stopni. Szlak leży na terenie parku należącego do SAN Parks i za wejście pobierana jest jakaś niewielka opłata, ale ja jej nie płaciłem, bo miałem Wild Card.
Zapomniałem wspomnieć, że w drodze do tego szlaku zatrzymałem się w centrum George. Już trochę mnie muliło i potrzebowałem przerwy. Samochód postawiłem przed budynkiem, który chyba był magistratem i pieszo poszedłem do sklepu Pick'n'Pay, którego widziałem po drodze. Kupiłem tam sobie energetyka i chipsy, ale napój wypiłem dopiero w parku. Sama przerwa i spacer wystarczyły, aby senność i zmęczenie minęły. Po powrocie ze sklepu zauważyłem, że ktoś do mnie dwa razy dzwonił. Stwierdziłem, że oddzwonię, bo może coś jest nie tak z moją rezerwacją i jeszcze będę musiał szukać innego lokum. Miałem pewne obawy, bo wynająłem domek dla 6 osób za mniejszą cenę niż w tym samym miejscu trzeba zapłacić za zwykły pokój. Telefon był rzeczywiście z pensjonatu, ale pani chciała tylko wiedzieć, o której będę. Później, gdy już byłem na szlaku, dostałem jeszcze od niej sms-a, że jej nie będzie, ale przyjmie mnie pracownica. Prosiła jeszcze, abym zapłacił gotówką, bo zepsuł jej się terminal. Akurat pozbyłem się gotówki w Swellendam, więc znów musiałem wypłacić trochę z bankomatu, ale zrobiłem to już po zakwaterowaniu. Pojechałem wtedy jeszcze raz do George, aby coś zjeść, zatankować i wypłacić kasę. Dziwnie działają tutaj te bankomaty, bo każdy mnie ostrzega, że pobierze R50 opłaty, a potem pobiera inną kwotę. W St Lucia było to nieco ponad R18, a tym razem trochę ponad R66. Generalnie i tak najlepsza jest karta Revolut. Dzięki niej wydatki ma się pod kontrolą.
 |
Rzeka Tuows. Jest popularna wśród kajakarzy, ale do Wdy nie ma startu. |
 |
Tym mostem jechało się na parking. Najpierw postawiłem samochód przed mostem, wzdłuż drogi, bo stało tam już sporo samochodów. Ale zrobiłem rekonesans i okazało się, że za mostem jest normalny, brukowany parking i dwa miejsca są wolne, więc przestawiłem samochód. Początek szlaku jest przed mostem i może dlatego część osób zaparkowała samochody wzdłuż drogi. |
 |
Szlak zaczyna się od zanurzenia w zieloność i większość dalszej trasy również przebiega w cieniu. |
 |
Niektóre drzewa są mocno powykręcane. Na części są nawet tabliczki z nazwami. |
 |
Jest trochę schodów, wchodzenia w górę i schodzenia w dół. |
 |
Często zza drzew widać rzekę. |
 |
Spora część szlaku to wygodne pomosty, które stają się bardziej niebezpieczne po deszczu. Łatwo się na nich poślizgnąć, czego sam doświadczyłem. Chodzę szybko, ale chyba instynktownie wybieram dobre miejsca na postawienie stopy. Przewróciłem się, gdy mijałem parę innych turystów i nie miałem wyjścia - musiałem iść po mokrym. Poleciałem do tyłu, ale znów instynktownie podparłem się rękoma i nawet nie dotknąłem spodenkami desek. Czasami pojawiają się też inne utrudnienia, jak to drzewo. |
 |
Para kajakarzy. Było ich tam trochę. |
 |
Miejscami idzie się po korzeniach. |
 |
Ptak spotkany po drodze. Mimo, że był całkiem spory, to wygląda trochę jak pisklę, które wypadło z gniazda. |
 |
Atrakcją tego szlaku jest przeprawa pontonowa. Samemu trzeba się przeciągnąć na drugi brzeg. Przed wejściem na szlak była tablica, na której w formie piktogramów było przedstawione, że nie należy chodzić w pojedynkę, ani zostawiać wartościowych rzeczy w samochodach. Chociaż nie widziałem nikogo innego, kto szedłby sam, to żadna ze spotkanych osób nie ostrzegała mnie, że to niebezpieczne. Później okazało się, że na szlaku było mnóstwo ludzi, w tym sporo dzieci. |
 |
Fragment na otwartej przestrzeni. |
 |
Droga wśród wysokich paproci. |
 |
Ten kwiat był nieco większy od pączka. Takiego lukrowanego. |
 |
Ławek zbyt dużo po drodze nie było. |
 |
Był też fragment, zrobiony z kamieni umieszczonych w metalowej siatce. |
 |
Moja peleryna obsycha na poręczy. W tym miejscu deski nie są nawet specjalnie mokre. |
 |
A to punkt docelowy. Osobliwy wodospad. Jego unikalność polega na tym, że płynie nim czarna, jakby brudna, woda. |
 |
Taka woda płynie w rzece Tuows. |
 |
Wodospad na rzece Tuows. |
 |
Po przeciwnej stronie niż rzeka występowały takie skały. Podejrzewam, że tylko dlatego Burowie nie zamienili tego obszaru w pola uprawne, jak większość okolicy. |
 |
To kolejna atrakcja tego szlaku. Droga po kamieniach to alternatywa wobec przeprawy pontonem. Nikt chyba z niej nie korzysta, bo wody jest za dużo i kamieni prawie nie widać. Poza tym kąpiel, czy nawet brodzenie w takiej wodzie nie bardo mi się uśmiechało. Chociaż widziałem dziewczyny wracające z ręcznikami, więc może to jakieś lecznicze wody i niektórzy się w nich kąpią. |
 |
W drodze powrotnej ptaka już nie było, ale był jakiś spory robal. Zdjęcie z telefonu. |
 |
Miejsce na terenie parku, w którym można spać. Trochę jak w Parku Krugera
|
W drodze powrotnej spod wodospadu spotkałem na szlaku grupkę Polaków. Chyba z dziesięć osób, sami młodzi ludzie. Tym razem zdradziłem się, że jestem z Polski, więc zapytali mnie, czy wodospad jest fajny. Szczerze powiedziałem, że mi się nie spodobał. Dziewczyny od razu zaczęły narzekać, że ich morale i tak było już kiepskie, a jeszcze słyszą, że wodospad kiepski, to chyba lepiej wrócić. Wtedy stwierdziłem, że jest coś, dzięki czemu ten wodospad jest inny niż wszystkie. Czarna woda w wodospadzie jest czymś niespotykanym i może właśnie dlatego warto go zobaczyć.
Gdy wracałem samochodem z parku i później, gdy jechałem na obiad i wypłacić gotówkę, trochę się rozpadało. Chwilami lało potężnie, a chwilami prawie nic. Potem całkiem przestało, ale chmury pozostały. Co gorsza, jutro też mają być przelotne deszcze.
 |
Mój domek na farmie w okolicach George. |
 |
Mam w nim dobrze wyposażoną kuchnię. |
 |
I wannę. Umywalka jest umieszczona na podstawie od maszyny do szycia firmy Singer, pomalowanej na biało. |
 |
To mój domek z zewnątrz. Gdyby nie deszczowa pogoda, to wyglądałby bardzo fajnie. Mam też murowany grill, na którym wisi jakiś napis w afrikaans, którego jeszcze nie przetłumaczyłem. Chyba jest to jakaś prośba, bo występuje tam słowo danke. |
 |
Niedaleko domku spaceruje jakiś drób. |
 |
Pasą się też owce. |
 |
Na trawniku, a wcześniej na drodze dojazdowej, był jakiś długodzioby ptak. |
 |
Droga dojazdowa od bramy do wjazdu na teren farmy. |
 |
Droga do domków już tak dobrze nie wygląda. |
 |
Na barze stoi też nalewka. |
 |
A to dane tego miejsca, które wydaje się być warte polecenia. |
A tą nalewkę spróbowałeś😉? Bo jestem ciekawa z czego jest zrobiona 😅 pozdrawiamy
OdpowiedzUsuńTrochę spróbowałem, ale nie potrafię powiedzieć z czego jest.
Usuń