Dzisiaj nie będę dużo pisał, gdyż jest już późno, a rano opuszczam moje Kapsztadzkie lokum i udaję się w dalszą tułaczkę po RPA.
Dzisiejszy dzień zacząłem od sprawdzenia na stronie internetowej kolejki linowej na Górę Stołową, czy ta dzisiaj jest czynna. Po wczorajszej, nieudanej próbie zdobycia tej góry na piechotę, w końcu wpadłem na pomysł, że powinienem wykorzystać technikę, czyli w tym wypadku internet. Okazało się, że na stronie internetowej kolejki jest sporo użytecznych informacji, m. in. o pogodzie, o czasie czekania i, przede wszystkim, o tym, czy kolejka jeździ. Dzisiaj jeździła, a pogoda była dobra. Gdy to spostrzegłem, to tylko się umyłem i od razu w drogę. Bez śniadania. Kawę zaparzyłem, ale tylko kilka łyków dałem radę wypić. Google wyliczył mi czas dojazdu na 44 minuty, w tym 15 minut w korku. Ostatecznie jechałem nieco ponad pół godziny, bo kilka razy udało mi się przeskoczyć na pas, na którym samochody jechały, a nie stały. Jechało się w miarę dobrze i bezpiecznie. Jedynie na początku, gdy wyjeżdżałem z osiedla, to dużo nie brakowało, abym zajechał komuś drogę. Skręcałem w lewo, a z prawej jedzie samochód, który sygnalizuje skręt w lewo. Myślałem, że w moją drogę i że mogę jechać. Ale patrzę, że coś za szybko jedzie i nie ruszyłem. Dobrze zrobiłem, bo okazało się, że on chciał skręcić w następną ulicę, ze 100 metrów dalej. Przypomniało mi to, że w Cape Town trzeba być czujnym. Krytykuję trochę styl jazdy lokalnych kierowców, ale za jedno muszę ich pochwalić, gdy dwa pasy przechodzą w jeden, to kierowcy jadą na suwak. Odbywa się to bardzo płynnie, bez cwaniakowania.
Na stronie kolejki przeczytałem, że na kupno biletów czeka się 5 minut. W kolejce do kasy rzeczywiście tyle czekałem, ale znacznie dłużej w kolejce do wagonika. Chociaż trzeba przyznać, że wszystko odbywa się sprawnie i szybko przesuwaliśmy się do przodu. Bilet w obie strony kosztuje R330. Wild Card daje zniżkę w wysokości 20%. Później trochę żałowałem, że nie poszedłem na piechotę, bo dzisiaj bardzo dużo ludzi wchodziło i nie byłoby problemów z bezpieczeństwem. Ale mówi się trudno.
 |
Tym wagonikiem jechałem na górę. |
 |
Widok z góry na Lion Head i zatokę. |
 |
Widok w stronę przeciwną do Kapsztadu. |
 |
Widoki z Góry Stołowej. |
 |
Ludzi na górze było całkiem sporo. Od czasu, gdy jestem w Kapsztadzie, to pierwszy dzień, kiedy było widać całą górę bez jakichkolwiek chmur na jej szczycie. |
 |
Na górze trochę wiało i było chłodno. Aż założyłem polar, chociaż lepszy byłby windstopper. |
 |
Widoki z Góry Stołowej. |
 |
Widoki z Góry Stołowej. |
 |
Tędy wchodzi się na Górę Stołową najpopularniejszym szlakiem, czyli Platteklip George. Właśnie tym szlakiem chciałem dzień wcześniej wchodzić. |
 |
Widoki z Góry Stołowej. |
 |
Widoki z Góry Stołowej. |
 |
Widoki z Góry Stołowej. |
 |
Widoki z Góry Stołowej. |
 |
Widoki z Góry Stołowej. |
 |
W oddali Wyspa Robben, z więzieniem-muzeum. |
 |
Lion Head i Signal Hill. Za Signal Hill widać stadion. |
 |
Widoki z Góry Stołowej. |
 |
Widoki z Góry Stołowej. |
 |
Kwiatki na Górze Stołowej. |
 |
Widok na Kapsztad. |
 |
Stadion wybudowany na Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. |
 |
Jeżeli jest się u stóp góry, to trzeba uważać, czy jakiś Chińczyk nie spadnie nam na głowę, bo mają zwyczaj siadać na samym skraju. Pewnie, gdy są w grupie, to żaden nie chce być gorszy. |
 |
Tarasy widokowe. |
 |
Górna stacja kolejki linowej. |
 |
Widoki z Góry Stołowej. |
 |
Kwiaty z Góry Stołowej. |
 |
Widoki z Góry Stołowej. |
 |
Górna stacja kolejki. Czas wracać. Obszedłem szczyt góry dosyć dokładnie. Zapuszczając się w miejsca, gdzie nie było ludzi, albo było ich mało. Na popularnych szlakach wyznaczonych na płaskim szczycie ruch był bardzo duży i trudno było zrobić zdjęcie bez ludzi. |
 |
Dolna stacja kolejki widziana z wagonika. |
 |
Górna stacja kolejki widziana z wagonika. W wagoniku obraca się podłoga i dzięki temu widzi się dookoła bez ruszania się z miejsca. |
Po powrocie z Góry Stołowej wjechałem do domu na śniadanie. Kupiłem sobie, co prawda, coś na górze, ale taki miałem plan, że wrócę na tosty i go wykonałem. Później pojechałem do dzielnicy Waterfront, która równie dobrze mogłaby być w jakimś europejskim mieście. W tej dzielnicy ulokowane są dwie duże galerie handlowe Victorii i Alfreda. Stąd często, nawet na znakach ta dzielnica jest określana jako V&A Waterfront. Wydaje się, że w tym miejscu udział białych przekracza 50% i jest bardzo bezpiecznie. Zwłaszcza, że co kawałek stoi ochroniarz w przebraniu oficera statku. Oczywiście ochraniarze są już czarnoskórzy. Poza galeriami jest tam trochę restauracji, biurowców, hotel i, przede wszystkim, port jachtowy. Wszystko dosyć starannie zaprojektowane. Więcej na zdjęciach.
 |
Galeria handlowa imienia Victorii. |
 |
Diabelski młyn. |
 |
W trzech miejscach spotkałem zespoły grające na takich, chyba drewnianych, cymbałach. |
 |
Był też muzyk, który grał muzykę elektroniczną i śpiewał. |
 |
Widoki z Waterfront. |
 |
Widoki z Waterfront. |
 |
Widoki z Waterfront. |
 |
Widoki z Waterfront. |
 |
Charakterystyczna ramka do zdjęć. W Waterfront są takie aż dwie. |
 |
Widoki z Waterfront. |
 |
Widoki z Waterfront. |
 |
Widoki z Waterfront. |
 |
Przygotowania do koncertu. |
 |
Widoki z Waterfront. |
 |
Widoki z Waterfront. |
 |
Widoki z Waterfront. |
 |
Druga z ramek. Tym razem nie chciało mi się czekać, aż będzie pusta. |
 |
Samochody lokalnych krezusów, tu Aston Martin DB9 oraz Bentley. Aston Martin ma rejestrację NASDAQ. To amerykańska giełda skupiająca firmy z dziedziny nowych technologii. |
 |
Małe kino na świeżym powietrzu. |
 |
Skwer Noblistów. Republika Południowej Afryki ma ich aż czterech. |
 |
Inne instalacje na Skwerze Noblistów. |
W tym miejscu wyczerpała mi się bateria w aparacie.
Wieczór spędziłem z właścicielami miejsca, które wynajmuję. Poczęstowali mnie obiadem w stylu angielskim zwanym
fish&chips, czyli ryba i frytki. Jeszcze była fasola. Marek poczęstował mnie też piwem. Jego ulubionym, irlandzkim. Rodzice Marka są Polakami, ale jego mama urodziła się w Anglii. Ojciec z kolei urodził się w Polsce, ale uczył się już w Anglii i stamtąd 38 lat temu trafił do RPA. Marek nie mówi po polsku, jedynie kilka słów, ale był w Polsce, m.in. w Pelplinie w katedrze. Akurat przyjechali do nich krewni z Polski i było wesoło. Na koniec graliśmy w ping-ponga. Rodzina jest religijna, bo obiad zaczęliśmy od modlitwy, trzymając się za ręce. Wróciłem późno i już mocno zmęczony. Mimo tego, dałem radę jeszcze wszystko opisać.
Pięknie tam jest. Dzięki za codzienne relacje. Pozdrawiamy.
OdpowiedzUsuńDziękuję 🙂 Trochę przez to nie odsypiam, ale relacja musi być 😉 Pozdrowienia z Swellendam!
Usuń