Dzień 20 - Święto Pracy w Arequipie (1.05.2013)

Miałem być w kanionie Colca, ale nie wyszło. Autobus miałem o 8:00, więc nastawiłem budzik na 7:00. Nie chciało mi się wstać i jeszcze 10 minut przeleżałem. Później jeszcze włączyłem sobie komputer i odpisałem na mejle. Jednym słowem robiłem wszystko, aby się spóźnić. Musiałem jeszcze zdać pokój, a jak na złość nikogo nie było w recepcji. Zostawiłbym tylko klucz i poszedł sobie, gdyż rachunek miałem uregulowany, ale chciałem zostawić na przechowanie duży plecak. Na szczęście z góry zeszła jakaś dziewczyna i powiedziała mi, że pani z recepcji jest na górze. Poszedłem do niej i wszystko załatwiłem. A czas sobie leciał.

Miałem zamiar wziąć taksówkę, gdyż do dworca autobusowego, zwanego tu Terminal Terrestre, jest kawałek. Ale na początek kawałek starego miasta przeszedłem na piechotę. W końcu patrzę na zegarek i widzę, że żarty się kończą. Zatrzymałem taksówkę. Zbiłem cenę z 6 soli do 5. Wcześniej, z terminala do hostelu płaciłem 6 soli, po zbiciu z 7, ale dopiero drugi taksówkarz na to poszedł. Pierwszy chciał jechać za 7, a startował z 8. Jak widać ceny są różne. Dla porównania, busik z terminala do centrum kosztuje 80 centymów. 

Na terminal zajechałem minimalnie przed 8:00. Szukam firmy transportowej, która miała jechać o 8:00 i jej nie widzę. W międzyczasie kupiłem 2,5 litra wody za 4,5 sola, gdyż w kanionie podobno woda jest droga. Później przez cały dzień musiałem dźwigać tę wodę. Sprawdzam w swoich notatkach i okazuje się, że firma Andalucia nie odjeżdża z Terminal Terrestre tylko z Terrapuerto. Na szczęście, ten drugi terminal jest tuż obok. Już jest po 8:00, ale idę, wiedząc z doświadczenia, że raczej punktualnie nie startują. Znalazłem tę firmę, a tu okazuje się, że ten kurs też już zlikwidowali. Pytam, czy w ogóle jeżdżą do Cabanaconde. Pani mówi, że nie. To wracam na Terminal Terrestre i, już bez pośpiechu, jem śniadanie: bułkę z serem i piję kawę. Całość za 4,5 sola. Później ruszam do pozostałych firm jeżdżących do Cabanaconde. W pierwszej z nich, firmie Reyna, pan chce już mi sprzedać bilet na 8:00, a ja ze zdziwieniem patrzę na zegarek, bo jest 8:15. W chwilę później drugi go powstrzymuje i mówi, że już za późno. Następny o 11:00.

Trochę kręcę się po terminalu i zastanawiam, co tu robić. Do Cabanaconde jedzie się 6 godzin. Trzy godziny zajmuje zejście w dół kanionu. Tam można się przespać. Jadąc o 11:00, nie mam najmniejszych szans na zejście w dół kanionu. Mimo wszystko decyduję się kupić ten bilet. Myślę sobie, że prześpię się Cabanaconde, a nie w oazie na dnie kanionu. Idę kupić bilet, a tu kolejna niespodzianka. Okazuje się, że ten autobus o 11:00 wcale nie jedzie do Cabanaconde tylko do Chivay, a to spory kawałek drogi przed moim punktem zejścia do kanionu. Cóż, myślę, wracam do Arequipy i może kupię jakaś jednodniową wycieczkę.

Tym razem postanowiłem skorzystać z busików. Musiałem w tym celu przejść po kładce dla pieszych na drugą stronę ulicy. Poszło całkiem sprawnie, bo już w drugim busiku pani wywoływała znany mi most Puente Grau. Jeszcze się upewniłem wsiadając, czy aby na pewno i ruszyliśmy w drogę. Przy okazji zwróciłem uwagę, że mieszkańcy Arequipy wcale nie nazywają swojego placu głównego Plaza Principal, ale, jak w każdym peruwiańskim mieście, Plaza de Armas. Później zauważyłem znak informujący ile metrów jest do Plaza de Armas. Nazwę Plaza Principal wyczytałem w przewodniku. Może to jakaś historyczna nazwa. Mniejsza z tym. Busiki nie przejeżdżają przez główny plac, ale tak nazywa się przystanek w miejscu, z którego jest do niego najbliżej, chociaż jest to kawałek. Na oko około 200-300 metrów. Ja wysiadłem przy znanym mi moście.

Idę sobie spacerkiem przez Arequipę. W końcu wchodzę do jakiegoś biura i pytam o jednodniową wycieczkę do kanionu Colca. Akurat trafiła mi się pani hiszpańskojęzyczna, ale co zrobić. Wycieczka kosztuje 70 soli plus dodatkowo drugie 70 za bilet wstępu do kanionu. Godziny mi odpowiadają. Tylko w programie nawet nie dociera się do Cabanaconde, nie mówiąc o schodzeniu w głąb kanionu. W programie jest tylko Cruz del Condor, czyli punkt widokowy, z którego jest największa szansa zobaczyć kondory, ale pani uprzedza, że nie ma gwarancji. Poza tym śniadanie w Chivay. Gorące źródła nieopodal za dodatkowe 15 soli i później obiad, też dodatkowo płatny. Później przejazd na jakiś wysoko położony punkt i powrót do Arequipy. Za taką wycieczkę to ja dziękuję.

Idę na Plaza de Armas, a tam stoi grupa ludzi powiewających czerwonymi sztandarami z wizerunkiem Che Guevary. Jeden, największy sztandar przedstawia Che w kolorach. Słyszę, że coś wykrzykują o 8 godzinnym dniu pracy. Dla wielu ludzi tutaj, to pewnie marzenie.  Jeszcze wtedy nie skojarzyłem, że dzisiaj jest Święto Pracy. Dopiero później, gdy wszedłem do jakiejś jadłodajni na kolejną bułkę z serem i tym razem napój, który nazywa się yugo de maca. Całkiem dobry. Całość za 2,50. Jakiś znajomy sprzedawcy cały czas mówi coś do mnie o trabajo i trabachar, aż w końcu zajarzyłem, że dzisiaj jest 1 maja. Dostałem nawet z tej okazji darmowego drinka. Alkoholem było w nim piwo, a jednym ze składników wspomniana maca, która według reklamy wiszącej na ścianie ma zrobić ze mnie kulturystę ;-) Pożegnałem się w bardzo miłej atmosferze i poszedłem dalej szlifować tutejsze bruki.

Wcześniej już miałem plan, gdyż wpadłem na genialny pomysł, aby pójść do informacji turystycznej i-Peru i tam zapytać o autobusy. Okazało się, że był to strzał w 10. Mieli tam rozpiskę wszystkich autobusów. Spisałem sobie, co trzeba i zdecydowałem, że pojadę autobusem o 1:00 w nocy. Nie będę spał w oazie na dnie kanionu, ale zejdę na dół i wrócę w ciągu jednego dnia. Dzięki temu uniknę stresu z możliwym spóźnieniem się na autobus do Limy.

Początkowo miałem w planie nie brać hostelu tylko poszwendać się po mieście do 21:00, a później ruszyć na dworzec i tam poczekać do 1:00. Jednak trochę przed 20:00 doszedłem do rozumu i wynająłem łóżko w wieloosobowej sali za 18 soli. Mam tu internet i mogę napisać tę relację.

Do tej 20:00 zdążyłem zwiedzić klasztor Santa Catalina, o którym wspominałem wczoraj. Wstęp to 35 soli. Dodatkowo można wziąć przewodnika, ale zrezygnowałem z tej opcji. Klasztor jest całkiem spory. Mniszki, które tam przebywały pochodziły z bogatych rodzin i to widać. Cele mają całkiem spore i chyba każda miała swoją własną kuchnię. Zdjęcia z tego miejsca powinny być bardzo ładne, chociaż słońce dzisiaj było często za chmurami i światło nie było najlepsze.

Później załapałem się na procesję, która wychodziła z kościoła Św. Franciszka. Przeszedłem z nią na Plaza de Armas i tam się odłączyłem. Niesiono dwie figury Maryi, jedną małą, a drugą całkiem sporą.W trakcie procesji przygrywała orkiestra dęta. Było też kadzidło, ale o innym zapachu niż u nas. Tylko w trakcie postoju była modlitwa. Z tego co zrozumiałem to "Zdrowaś Maryjo" i raz może "Pod Twoją obronę". Modlitwy odprawiała starsza pani. Przez megafon. Księdza nie widziałem. Chyba, że był nim chłopak z kadzidłem, ale raczej był trochę za młody.

Na obiad zjadłem ćwierć kurczaka z frytkami za 8,5 sola. Mięsa było znacznie więcej niż u świnki i chyba jednak smaczniejsze. Sporo sklepów było zamkniętych, albo pracowało krócej. Między innymi supermarkety w centrum. Wczoraj jednak znalazłem hipermarket i ten był dzisiaj czynny. Kupiłem tam herbatniki waniliowe, jogurt i napój Powerade. Całość za trochę ponad 6 soli. Jogurt wypiłem, reszta czeka na kanion Colca. Już po zmroku skusiłem się na loda w McDonald's. Reklamowali się lodem za 1,5 sola, ale ostatecznie wziąłem większy, w kubku i z polewą czekoladową za 3,5 sola. Zjadłem go na schodach katedry. Był całkiem smaczny. Zwłaszcza polewa, gęsta, z prawdziwej czekolady. Później jeszcze skusiłem się na coca-colę z lodówki. Zapłaciłem 2 sole za 500 ml i ponownie okazało się, że lodówka była tylko do ozdoby. Jeszcze mniejszą colę, w szklanej butelce, widziałem za 50 centymów, ale to trochę dalej od centrum. W Boliwii taką colę nazywano personal. Ciekawe, czy tutaj także. Konsumowało się ją na miejscu i oddawało butelkę. Ta za 2 sole była w plastiku i można było ją zabrać.

W międzyczasie zrobiłem też kurs na dworzec i kupiłem bilet do Cobanaconde. Kosztował 17 soli. Na dworzec i z dworca jechałem busikami, 80 centymów za kurs. W drodze powrotnej było całkiem sporo ludzi i musiałem stać, a później przeciskać się do wyjścia, co z plecakiem wcale nie było takie proste.

W hostelu, w którym teraz jestem, dostałem ręcznik i małe mydełko, co skłoniło mnie do wzięcia prysznica. Oczywiście w zimnej wodzie. Jak ja tego nie lubię! Ale zawsze to jakieś odświeżenie. Teraz leże w łóżku i czekam do północy, a wtedy ruszam na dworzec albo busikiem, jeśli jeszcze jeżdżą, albo taksówką.

Najlepsze jest to, że mój pierwotny plan zakładał wyjazd o 1:00, ale myślałem, że jak Andalicia zaprzestała tych kursów, to z moich planów nici. Okazuje się jednak, że Reyna wypełniła tę lukę. I dobrze, bo może uda mi się zobaczyć kondory! Największe szanse są na to rano.

Widok na Terminal Terrestre z kładki, którą idę złapać busika do centrum.

Pochód pierwszomajowy. Nie wspomniałem o tym w relacji, ale też miałem okazję zobaczyć.
Tylko wtedy jeszcze nie wiedziałem z jakiej to okazji. 

Czerwono przed katerą.

Wczoraj nie wymieniłem jeszcze Burger Kinga  i Pizza Hut.

Boczna brama katedry.

Migawka ze spaceru po Arequipie.

Klasztor Santa Catalina. 


Klasztor Santa Catalina.


Klasztor Santa Catalina. Jedna z cel, a właściwie jedna z komnat tej celi.

Klasztor Santa Catalina. 

Klasztor Santa Catalina. 

Klasztor Santa Catalina. 

Klasztor Santa Catalina. Tradycyjnie, kwiaty dla wszystkich Pań :-)

Klasztor Santa Catalina. Równowaga.

Klasztor Santa Catalina. Detale.

Klasztor Santa Catalina. Detale.

Klasztor Santa Catalina. Kolory.

Klasztor Santa Catalina.

  Klasztor Santa Catalina. Detale.

Klasztor Santa Catalina. Detale.

Klasztor Santa Catalina. 

Klasztor Santa Catalina. Detale.

Procesja z figurą Matki Boskiej wyrusza spod kościoła Św. Franciszka.

I właśnie dotarła przed katedrę. Uwaga na marginesie: nasze kadzidło pachnie lepiej.
Wiernych nie było zbyt wielu. Więcej gapiów.

Komentarze

  1. "Równowaga" byłaby idealnym zdjęciem do jakiegoś konkursu fotograficznego :) W ogóle ładne zdjęcia, jak zawsze :) MLS

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!