Dzień 21 - Jak zdobywałem kanion Colca (2.05.2013)

Dzień zaczął się dla mnie wyjątkowo wcześnie - już o północy. Wstałem z łóżka, nie zmrużywszy oka. Nie było sensu spać, ale i tak cieszę się, że zdecydowałem się na ten hostel. Wziąłem łóżko w pokoju 4-osobowym, ale nikogo poza mną nie było, więc miałem wyjątkowy komfort. Internet trochę szalał i dwa razy musiałem zdalnie resetować routera, ale w końcu zaczął działać poprawnie.

Hostel był już zamieniony w twierdzę. Wszystkie drzwi i kraty były zamknięte. Chłopak z recepcji wszystko dla mnie pootwierał i bardzo się stresował, że nie zawołał dla mnie taksówki. Coś tam mamrotał o bezpieczeństwie. Powiedziałem, że poradzę sobie i wezmę taksówkę z Plaza de Armas. Wziąłem nawet jeszcze wcześniej, gdyż akurat jakaś przejeżdżała. Zgodziłem się na 6 soli, ze względu na porę dnia. Busików wcale nie sprawdzałem, gdyż uznałem, że o tej porze nie ma to sensu.

Z taksówkarzem tak się zagadaliśmy, że na koniec prawie bym mu nie zapłacił. Oczywiście większości z tego co mówił nie rozumiałem, ale od czasu do czasu coś swojego dodałem i szło. Gdy wysiadałem, życzył mi szczęścia i szczęśliwej podróży. Już odwróciłem się do niego plecami, kiedy przypomniało mi się o zapłacie. Tylko się roześmiał.

Na dworcu autobusowym byłem trochę przed czasem, więc siadłem sobie w poczekalni. Było tam całkiem sporo ludzi. Część leżała na ziemi, poowijana w koce, że nie było ich widać. W końcu podstawiono mój autobus. Na szybie była jakaś inna nazwa, więc, na wszelki wypadek, upewniłem się czy jedzie do Cabanaconde. Jechał. W autobusie sami miejscowi i tylko jeden turysta, ja. Obok mnie siedział jakiś wyrośnięty Indianin w kowbojskim kapeluszu. Kapelusz odłożył na półkę, ale cały tułów od pasa w dół owinął kocem, a na głowę założył kaptur z ciepłej bluzy. Podobne przygotowania do podróży poczyniła też spora część pozostałych pasażerów. Ja miałem tylko polar ubrany na koszulkę z krótkim rękawem.

Pomyślałem sobie, że może być niewesoło i pewnie zmarznę. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, autobus miał włączone ogrzewanie. To pierwszy taki przypadek w tych stronach. Mój sąsiad, to był chyba jakiś okoliczny chłop. Świadczy o tym nie tylko kowbojski kapelusz, bardzo popularny w rejonie kanionu Colca, ale też jego ręce o grubych, brudnych palcach. Ten autobus różnił się od innych tym, że nie tylko miał ogrzewanie, ale też tym, że brał więcej pasażerów niż jest miejsc. Do tej pory we wszystkich autobusach sprzedawano tyle biletów ile jest miejsc. Co prawda, stojący pasażerowie pojawili się dopiero w Chivay, a więc w 2/3 drogi do Cabanaconde. W Chivay pojawiło się też troje zagranicznych turystów i już nie byłem sam. Do Chivay autobus praktycznie nie zatrzymywał się. Za to później, stawał w każdej wiosce.

Wszyscy turyści, w tym i ja, wysiedli w miejscu zwanym Cruz del Condor, czyli krzyż kondora. Było trochę przed 6 i dopiero świtało. Nie było za ciepło. Miałem w plecaku ręcznik, więc się nim owinąłem pod polarem. Zawsze trochę cieplej. Razem z nami wysiedli sprzedawcy pamiątek i dwóch mężczyzn w strojach przypominających mundury. Byli to poborcy opłaty za wstęp na teren kanionu. Spotkani w Boliwii Łukasz i Kuba, twierdzili, że mieli do czynienia z kobietami i te, gdy zaczęli skarżyć się na wysokość opłaty, uległy im i sprzedały bilety w wersji dla Peruwiańczyków. Bilet dla obcokrajowca kosztuje od tego roku 70 soli. Też próbowałem narzekać na cenę, ale facet był bezwzględny. Zgodził się ze mną, że bilet jest drogi, ale trzeba płacić.

Wśród sprzedawców pamiątek był Indianin w wersji blond. Jakiś odmieniec, nie tylko ze względu na tlenione włosy, ale i zachowanie. Cały czas coś nawijał, ukrywając przy tym pół twarzy za szalikiem. Ciągle go poprawiał i przytrzymywał.

Później zaczęło się wyczekiwanie na pojawienie kondorów. Wcześniej jednak pojawili się pierwszy transport turystów zorganizowanych.

Ciąg dalszy nastąpi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miami by night

Atrakcje Miami z Super Bowl LIX w tle

¡Bienvenidos a Galápagos!